W Bachmucie, gdzie Czajkowskiego przechodzi w Horbatowa i dalej krzyżuje się z Kosmonautów, tuż za wiaduktem kolejowym - jest niewielki skwer. Niedaleko tego miejsca Rosjanie poważnie uszkodzili linię energetyczną. Jej kable leżą na ulicy. Jak w setkach podobnych miast i przysiółków, które ostrzałami zamęczali żołnierze Władimira Putina.
W tym miejscu było bezpiecznie. Nie uderzano stale. Może dlatego elektrycy zdecydowali się na naprawę tego, co zniszczyli stacjonujący mniej więcej 2 km dalej wagnerowcy z prywatnej firmy wojskowej Jewgienija Prigożyna. Obserwacja ich poczynań była mieszaniną surrealizmu oraz podglądactwa - w scenerii apokalipsy dwóch mężczyzn na podnośniku próbowało uporządkować plątaninę kabli, jakby to miało jakikolwiek sens. W Bachmucie i tak od tygodni nie ma prądu, wody i ciepła. Ludzie ścinają pozostałe drzewa i palą nimi w nieoświetlonych mieszkaniach. Wodę czerpią z kałuż, bo pomoc humanitarna nie dociera codziennie. - Żyjemy jak zwierzęta - mówi DGP jeden z mieszkańców. Nie lepiej i nie gorzej od ukraińskich żołnierzy, którzy od tygodni budują w mieście sieć okopów i umocnień pozwalających ukryć się w błocie przed atakami artyleryjskimi.
- Gdy mocniej popada, to do naszych okopów położonych poniżej wysypiska śmieci spływają zużyte podpaski i inne brudy. Jakby próba przeżycia w błocie była zbyt mało wymagająca - mówi DGP Jurij Łucenko, były szef MSW, prokurator generalny i jeden z głównych bohaterów pomarańczowej rewolucji w 2004 r. Dziś służy w Bachmucie. Jest oficerem w stopniu starszego lejtnanta. Mówi, że mamy szczęście, bo trafiliśmy na dość spokojny dzień. W rozmowie co chwilę wtrąca jakieś zwroty po polsku. Jest zadowolony, że może porozmawiać z posłami z Polski, którzy przyjechali do Bachmutu jako pierwsi politycy z Zachodu. Zaraz po Wołodymyrze Zełenskim i Witaliju Kłyczce.
Reklama

Marszrutki z mięsem

Łucenko opowiada o Rosjanach. Mówi, że każdego dnia rano do Bachmutu marszrutkami dowożą czmobików z ostatniej fali mobilizacji - gówniarzy wyrwanych z zapadłych wiosek i miast. Państwo wkłada ich do maszynki do mięsa. I miele. Z 20 wysłanych do natarcia o własnych siłach wraca kilku. O zmroku zaczynają swoją robotę wagnerowcy Prigożyna. Tu też jest podział na role. Jak w dobrze wyreżyserowanym przedstawieniu. - Najpierw idą zeki (kryminaliści, którzy za półroczną służbę w CzWK Wagnera zyskują wolność - red.). Po trupach czmobików. Mają przesunąć front o kilka metrów. Dopiero później do naszych okopów próbują się wedrzeć zawodowi szturmowcy z Wagnera - opowiada Łucenko.
Jeden z żołnierzy towarzyszących Łucence opowiada o nastrojach w mieście. - Niedawno ktoś doniósł o naszych pozycjach. Próbowali nas namierzać, aż w końcu ostrzelali - opowiada. - Nie każdy kocha tu Ukrainę - dodaje.
Jego oddział uderza w Rosjan z czołgów T-72. Ale nie tych, które przekazała Polska, ani nie z ukraińskich, tylko z tych, które porzucili Rosjanie podczas chaotycznej ewakuacji z Charkowszczyzny we wrześniu ubiegłego roku. Ukraińcy traktują je na Donbasie jako mobilne zestawy artyleryjskie.

Wojna dronów

W bazie w jednym z miast w okolicy, na monitorze żołnierze pokazują zwiad, który prowadzą nad położonym kilka kilometrów od Bachmutu Sołedarze. - Ministerstwo obrony podaje, że nasze oddziały jeszcze się tam bronią. Widzisz gdzieś tych żołnierzy? Bo ja nie - opowiada. Na monitorze Sołedar to morze gruzów. W niektórych miejscach widać dym. Przypomina to Suchą Kamjankę na granicy obwodów donieckiego i charkowskiego. Wieś została zrównana z ziemią jeszcze przed ofensywą we wrześniu. Nikt tam nie wrócił do dziś.
- Do niedawna Bachmut traktowano jako miejsce do przezimowania. Wagnerowcom nie udaje się jednak zdobyć miasta, to je niszczą - opowiada jeden z żołnierzy. - Poza tym chcą związać tutaj nasze siły, a uderzyć najpewniej gdzie indziej - dodaje.
Z informacji na miejscu wynika, że oprócz Sołedaru Rosjanie weszli także do położonej na południe Kliszczijiwki. Zyskali tym samym możliwość ostrzeliwania drogi dojazdowej do Bachmutu, od strony Konstantynówki, jedynego szlaku, którym można zaopatrywać miasto. Ostatnie 5 km przed pomnikiem, na którym ustawiono sowieckiego miga, to dziś ryzykowna przeprawa. - Jeśli usłyszycie ostrzał, gaz do dechy i jedziecie przed siebie. Żadnego zastanawiania się - mówi nam Swiatosław Bojko, który przed wojną był wokalistą zespołu Szyrokyj Łan.
Opowiada o dronach, za pomocą których jego oddział atakuje Rosjan. - Podczepiamy pod nie ładunki. Czasami to ładunek kumulacyjny, który służy do niszczenia wozów opancerzonych. Łączymy je uchwytami drukowanymi na drukarkach 3D. Wypuszczamy dwa drony. Jeden robi zwiad, drugi uderza. Dziennie zabijamy w ten sposób ok. 40 Rosjan - opowiada. Niestety w ostatnim czasie podobną taktykę pod Bachmatem stosują również wagnerowcy, którzy dostali też sprzęt do zagłuszania ukraińskich bezzałogowców. Bojko pokazuje na monitorze, jak rwie się obraz z urządzenia nad Sołedarem.

„Przełomowy zryw”

Według zastępcy gubernatora obwodu charkowskiego Romana Semenuchy od początku mobilizacji Rosjanie podwoili siły na całej linii frontu wschodniego i południowego, obejmującego część Donbasu i Zaporoża. - Spodziewamy się, że na przełomie zimy i wiosny mogą być zdolni do rzucenia na front nawet 800 tys. żołnierzy. W sumie szacujemy ich zdolności mobilizacyjne na 1,5 mln - mówi DGP. - Szykujemy się na najgorsze. Potrzebujemy broni i amunicji - dodaje. Mer położonego niecałe 60 km od Bachmutu Kramatorska Ołeksandr Honczarenko powtarza w zasadzie to samo. - Doceniamy gest Polski i jej zaangażowanie w pomoc dla nas. Ale powiedzmy sobie szczerze, 10 leopardów sytuacji na froncie nie zmieni. Potrzebujemy ich 300, aby przechylić szalę zwycięstwa - mówi.
Ukraińcy robią wiele, aby spowolnić przygotowania Rosjan do dogrywki. Kupują czas. Ostrzeliwują Biełgorod, miasto po drugiej stronie granicy na północ od Charkowa, które jest ważnym węzłem kolejowym, dozbrajają Donbas, budują umocnienia. Rosjanie za to próbują wciągnąć Ukraińców w swoją grę, czyli jak największe wyczerpanie zasobów amunicji i żołnierzy. W Bachmucie odpowiada za to Prigożyn i jego wagnerowcy. Przy okazji biznesmen buduje wokół siebie legendę. Jeździ pod Bachmut i kilka kilometrów od skweru przy Kosmonautów nagrywa apele do Wołodymyra Zełenskiego. Jego żołnierze ostrzeliwują miasto, a on w tym czasie wygłasza tyrady o odwadze i wzywa prezydenta Ukrainy, by przyjechał na miejsce i ustalił, co jest czyje. Prigożyn w mediach społecznościowych powoli osiąga mistrzostwo. Jest rozpoznawalny, ale jest też wabikiem, który skupia tu uwagę Ukraińców. Tymczasem ofensywa może rozpocząć się zupełnie gdzie indziej.
Sekretarz Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony Ołeksij Daniłow mówi o trwających przygotowaniach do „przełomowego zrywu”. - Mobilizacja i zmiany kadrowe w rosyjskim dowództwie świadczą o prawdopodobieństwie kolejnej szerokiej ofensywy w lutym lub marcu - komentował niedawno. - (Putin - red.) wykorzystał już siły czeczeńskich oddziałów Kadyrowa i Grupy Wagnera, a teraz czas na regularną rosyjską armię - dodawał.
O to, skąd mogą uderzyć Rosjanie - z Donbasu czy z Białorusi - zapytałem wysokiego rangą urzędnika na Charkowszczyźnie. Nie udzielił jednoznacznej odpowiedzi. Jednoznacznie dał za to do zrozumienia, że obawia się uderzenie z obydwu kierunków. Dla odwrócenia uwagi od północy i ze wschodu, aby głębiej wejść na Donbas. - Nie jesteśmy nawet w połowie wojny - mówił. Dodawał, że Rosja ma zasoby, by prowadzić ją jeszcze przez długie miesiące. Nawet jeśli miałaby zdobywać jedynie całkowicie zrujnowane miasta, takie jak Sołedar czy Bachmut. - Dla nich nawet to jest zyskiem - komentował.
Z Bachmutu do Charkowa po zmroku jedzie się przez Izium. Tu też nie ma prądu ani wody. Jakby dla podkreślenia godności tych, którzy pozostali, działał jednak fryzjer. W ciemności majaczyło jedno światło, zasilane z generatora. Za szybą widać zarys osoby układającej fryzurę, co było jeszcze bardziej surrealistyczne niż naprawa kabli w Bachmucie. W obydwu przypadkach to zajęcia przede wszystkim godnościowe. Pozwalające zachować resztki człowieczeństwa i poczucia, że sprawy są „w normie”. ©℗
Bachmut w ubiegłym tygodniu odwiedzili posłowie Adam Szłapka, Piotr Borys, Witold Zembaczyński, Paweł Krutul i Hanna Gil-Piątek. We współpracy z Fundacją Otwarty Dialog i Marcinem Mycielskim dostarczyli stacjonującej tam jednostce wojskowej m.in. 13 dronów, których używają żołnierze Swiatosława Bojko