Przed nami 80. rocznica wołyńskiej rzezi. Temat nie zniknie. A my nie uciekniemy od niego, jeśli chcemy zbudować trwałe relacje polsko-ukraińskie. Bo przyjaciele nie tylko poklepują się po ramionach, ale szczerze ze sobą rozmawiają i mówią sobie najtrudniejszą prawdę. A poza tym, to, że Wołyń wciąż nas dzieli, wykorzystuje Rosja, która umiejętnie podsyca konflikty dotyczące przeszłości, prowadząc współczesne wojny, również informacyjne.
Pół roku po zaatakowaniu Ukrainy Moskwa opublikowała dokumenty na temat rzezi wołyńskiej, do których wcześniej nie mieli dostępu ani polscy, ani ukraińscy historycy. A dlaczego to zrobiła? Bo dopóki my, Polacy i Ukraińcy, szczerze nie porozmawiamy o Wołyniu, dopóty będzie to granat, którego zawleczkę trzyma Rosja, decydując o momencie jej wyciągnięcia.
Siedem.
Pisząc „Sprawiedliwych zdrajców”, byłem tą osobą, z którą wielu bohaterów książki po raz pierwszy rozmawiało o tym, co wydarzyło się kilkadziesiąt lat wcześniej. Szczerze opowiadali o II wojnie i Wołyniu w taki sposób, w jaki to zapamiętali i jak mówiło się o tym w ich domach czy wsiach. Dziś coraz częściej spotykam się z sytuacjami, w których rozmówcy, pozostając pod wpływem rosnących na przestrzeni lat mitów, mówią to, co uważają, że powinni mi przekazać. Zarazem, a prowadzę wiele rozmów o Wołyniu, widzę wśród Ukraińców gotowość do dialogu i otwarcie na polski punkt widzenia, których jeszcze kilka lat wcześniej nie dostrzegałem.
Przez wiele lat wcale nie taka mała grupa Ukraińców obawiała się polskich zamiarów, myśleli, że będziemy kiedyś dążyć do rewizji granic. Jeżdżąc na Wołyń i poszukując bohaterów, spotkałem się z pytaniem, czy nie chcemy odzyskać dawnych ziem. Dobrze znamy w Polsce ten rodzaj strachu. Koniec końców Ukraińcy zrozumieli, że Polska niczego – poza prawdą historyczną – od nich nie chce. Jedyne, na czym nam zależy, to pochowanie zmarłych i uczciwa rozmowa, której naprawdę bardzo potrzebujemy.
Wróciłem właśnie z Kisielina – pięknego miasteczka na Wołyniu – w którym 11 lipca 1943 r. część mieszkańców zostałam zamordowana. Odwiedzam je od 10 lat. Do tej pory mijałem zarośnięte cmentarzysko, a teraz zobaczyłem uporządkowany polski cmentarz. Mieszkańcy Kisielina, chcąc podziękować Polakom za wsparcie w obliczu rosyjskiej agresji oraz gościnę dla uchodźców, wycięli krzewy i chwasty oraz posprzątali teren, na którym są polskie groby. Nikt ani ich o to nie prosił, ani nie zorganizował ich pracy. Był to spontaniczny, poruszający akt. Leon Popek, historyk, który był współorganizatorem ekshumacji ofiar OUN i UPA w Ostrówkach i Woli Ostrowieckiej, opowiada mi w książce o spotkaniu, do którego doszło na jednym z polskich cmentarzy. Rozmawiał tam z mężczyzną, który w ubiegłym roku stracił bliską osobę w Buczy. Przyznał historykowi, że teraz lepiej rozumie Polaków i to, jak ważne jest, by móc godnie pochować zmarłych, a następnie dbać o grób.
Chciałbym, by było. Ale bez względu na to, co się dzieje oddolnie, przykład muszą dać polityczni liderzy Ukrainy, którzy muszą się wykazać otwartością na zrozumienie polskiej racji. Życzyłbym zarówno Polakom, jak i samym Ukraińcom np. szczerego dialogu o Banderze; jestem przekonany, że uczciwa rozmowa potrzebna jest również społeczeństwu ukraińskiemu, bo gloryfikacja tej postaci jest problemem nie tylko w relacjach Kijowa z Warszawą, ale również w stosunkach z innymi krajami – jego zbrodnie i antysemityzm są nie do obrony.
Tak, Ukraina miała problem ze znalezieniem symboli, w odwołaniu do których mogła budować swoją tożsamość. Ale dziś mamy do czynienia ze zjawiskiem robienia z Bandery gwiazdy popkultury: widziałem plakaty, na których zaprezentowany był jako wyluzowany hipster. Zgodzę się z tym, że wielu Ukraińców nie wie, że Bandera odpowiadał na przestrzeni lat za zbrodnie na Polakach, że wielu kojarzy go z walką z opresjami II RP, że przede wszystkim postrzegają go jako bohatera, który walczył z dwoma systemami totalitarnymi. Ukraińcy są dumnym narodem, który nie chce, aby wybierać mu bohaterów. I ja nie aspiruję do tego. Ale jeśli miałbym o coś ich poprosić, to chociaż o wysłuchanie polskich argumentów.
Jedną z najpiękniejszych historii pojednania opowiedział mi Leon Popek: kiedy po raz pierwszy po upadku Związku Radzieckiego pojechał z grupą dawnych mieszkańców Ostrówek i Woli Ostrowieckiej na Wołyń, wokół modlących się Polaków pojawili się Ukraińcy. I po obu stronach rosło napięcie, aż doszło do oskarżeń i ostrej wymiany zdań. Ale mająca posłuch u miejscowych Ukrainka zabrała głos, mówiąc, że nikt nie zmieni przeszłości i zaprosiła wszystkich na herbatę. Nagle sytuacja się zmieniła, a rozmowa koncentrowała się wokół wspomnień o sąsiedztwie na przedwojennym Wołyniu. Ludzie potrafią się pojednać, ale im bliżej wielkiej polityki, tym jest to trudniejsze.
Witold Szabłowski - dziennikarz i reportażysta, laureat Nagrody Dziennikarskiej Parlamentu Europejskiego, autor książek, m.in.: „Rosja od kuchni. Jak zbudować imperium nożem, chochlą i widelcem”, „Sprawiedliwi zdrajcy. Sąsiedzi z Wołynia”, „Jak nakarmić dyktatora”