Choć wojna objęła swoim zasięgiem całą Ukrainę, jej konsekwencje różnią się w zależności od regionu czy miasta. Zdaje się, że w Mikołajowie podstawowym wyzwaniem jest dostęp do wody.
Tak, problemy z wodą występują tu od początku inwazji na pełną skalę. W Mikołajowie cała kanalizacja pochodzi jeszcze z czasów radzieckich. Łatwo ją uszkodzić. A naprawa nie należy do prostych zadań. Choćby ze względu na jej wysokie koszty. Ludzie nie mają na takie rzeczy pieniędzy. Na ten moment co prawda woda z kranu leci. Tylko, że jest koloru brązowego. Nie nadaje się do picia. Mieszkańcy Mikołajowa nie mogą więc np. brać prysznica codziennie. To zbyt duże zagrożenie dla zdrowia.
Jak w takich warunkach zdobyć czystą wodę?
Można ją kupić. Woda nie jest droga. Ale większość ludzie, którzy zostali w mieście, to osoby starsze. Powyżej 60 roku życia, są już na emeryturze. I choć niektórzy chcieliby dorobić, w mieście nie ma obecnie możliwości podjęcia pracy. Mniej więcej 95 proc. z nich żyje więc za to, co otrzymuje od państwa. To ok. 60-100 dolarów miesięcznie, bardzo mała kwota. W okolicy jest co prawda kilka źródeł, z których można pobierać wodę, ale nie wszyscy są w stanie do nich dojechać. Dlatego niektóre organizacje pozarządowe - w tym nasi partnerzy - wywierciły w różnych punktach Mikołajowa studnie. Są otwarte 24 godziny na dobę. Na ten moment to jedyny ratunek.
A co z instytucjami publicznymi? Na przykład szpitalami?
Korzystają z systemów filtrowania. Te filtrują wodę ze studni, jezior, rzek i kranów. To bardzo dobry system. My również zajmujemy się ich dystrybucją. Są mobilne - to znaczy, że jednego dnia maszyna może przefiltrować 5 tys. litrów wody w szpitalu, by już następnego dnia wesprzeć inną instytucję. To lepsze rozwiązanie od dystrybucji wody w butelkach. Z jednej strony nie marnujemy plastiku. Z drugiej - mieszkańcy czują, że odzyskują swoją godność. Nie muszą bowiem stać godzinami w kolejce, by otrzymać parę litrów czystej wody.
W czerwcu problemy z dostępem do wody się pogłębiły. Doszło wówczas do wybuchu tamy w Nowej Kachowce, a Mikołajów i inne miejsca w regionie zostały zalane falą powodzi. Jak zmieniło się od tego czasu życie mieszkańców? Wywróciło się do góry nogami. Mieszkańców regionu podzieliliśmy na dwie kategorie. Tych, którzy zostali bezpośrednio dotknięci przez powódź oraz osoby, które ucierpiały pośrednio. Do pierwszej grupy zaliczają się ci, którzy stracili wszystko: domy, całe ich wyposażenie, zwierzęta i członków rodziny. Druga składa się z ich sąsiadów. Musieli przecież poszkodowanych wspomóc i ugościć. A to wiąże się z dodatkowymi kosztami.
Sytuacja wpływa też na zdrowie psychiczne. Nawet jeśli twój dom nie został zniszczony, obserwujesz pływające po okolicy miny. Nie możesz więc wyjść na zewnątrz, na przykład po to, by zdobyć wodę. To przerażające.
Ile osób wciąż pozostaje bez dachu nad głową?
PAH pracuje na przykład w Antoniwce i tu bezdomnych wciąż jest ok. 600 rodzin. Z kolei we wsi Sadowa jest ich 350.
Ludzie zdecydowali się na ucieczkę?
Z regionu ewakuowało się niewielu, mniej niż 20 proc. mieszkańców. Nie chcieli żyć jako osoby wewnętrznie przemieszczone. Mają z tym bardzo złe doświadczenia z początków wojny na pełną skalę. Poza tym wielu z nich ma swoje gospodarstwa i nie mogą ich tak po prostu zostawić. Choć prawdopodobnie największym problemem jest fakt, że ludzi zwyczajnie na przenosiny do innych miast nie stać. Wynajem mieszkania i transport są na zachodzie kraju zdecydowanie droższe. Muszą się więc teraz zmierzyć z wyzwaniami na miejscu: odbudową i osuszaniem domów, naprawą dachów czy przywróceniem do życia swoich farm… To wszystko trzeba zrobić, zanim nadejdzie zima.
Po wybuchu w Nowej Kachowce dużo mówiło się o możliwości wystąpienia różnych epidemii.
Obawialiśmy się przede wszystkim cholery. Do tego - na szczęście - nie doszło. Ale mierzymy się z czymś, co można określić mianem “półobjawów” cholery. Chodzi przede wszystkim o biegunkę i zatrucia pokarmowe. Zakładam jednak, że prawdziwe wyzwania zdrowotne są dopiero przed nami. Problemy z nerkami czy zakażenie dróg moczowych nie występują się od razu po kontakcie z zakażoną wodą - to kwestia kilku miesięcy.
W innych regionach też brakuje wody?
W Ukrainie dostęp do wody i sanitariatów był utrudniony jeszcze przed eskalacją konfliktu, szczególnie na obszarach wiejskich. Od lutego 2022 r. Ukraina poniosła ogromne szkody wodnej infrastruktury krytycznej, do której należą oczyszczalnie ścieków, sieci wodociągowe i kanalizacyjne oraz stacje uzdatniania wody pitnej. Najbardziej dotknięte regiony to obwód charkowski, ługański, czernihowski, kijowski i doniecki. Sytuację pogorszyło zniszczenie zapory na Dnieprze, która odcięła od wody pitnej wiele osób ludzi oraz wywołała katastrofalną powódź. Według ukraińskich władz zbiornik – jeden z największych w Europie i źródło wody pitnej dla co najmniej 700 000 osób – stracił około 70 procent swojej pojemności.
Zakłócenia w dostępie do bieżącej wody zdarzają się obecnie w różnych częściach kraju, ponieważ latem obciążenie sieci wodociągowych znacznie wzrasta.
Rozmawiała Karolina Wójcicka