Państwa w głębi UE jak Austria czy Niemcy narzekają na przepełnione ośrodki tymczasowe dla migrantów. Włochy i Grecja z kolei niemal codziennie borykają się z krążącymi u ich wybrzeży statkami z przybyszami, którzy niekoniecznie mają szanse na uzyskanie azylu. Tymczasem populiści od zachodu na wschód i od północy na południe wykorzystują migrację jako oręż w walce politycznej. W takim krajobrazie teoretycznie wszystkim, z wyjątkiem tych ostatnich, zależało na uchwaleniu Paktu, którego potencjalne fiasko oznaczałoby drugą porażkę UE w ciągu dekady, jeśli chodzi o próbę reformy polityki migracyjnej. Poszczególne rozporządzenia wchodzące w skład Paktu były co prawda negocjowane i przyjmowane odrębnie, ale dopiero na finiszu kończącej się właśnie prezydencji hiszpańskiej udało się spiąć całą reformę.

Miało być jasno i przejrzyście

Jej podstawowym celem było stworzenie jasnych i przejrzystych przepisów zarządzania migracją na Starym Kontynencie, które nie będą budzić wątpliwości interpretacyjnych. I w tej kwestii powiedzmy, że udało się osiągnąć progres – główna odpowiedzialność spoczywać będzie na krajach pierwszego kontaktu, procedury azylowe zostaną przyspieszone, żeby odciążyć przepełnione ośrodki tymczasowe, wzmocniona zostanie ochrona granic zewnętrznych, w tym możliwe stanie się finansowanie z pieniędzy unijnych tzw. twardej infrastruktury granicznej, w tym płotów i murów, a instytucje unijne będą współpracować z państwami trzecimi, żeby przeciwdziałać migracji dużych grup ludzi.

Reklama

Jednak flagowy element Paktu, czyli mechanizm solidarnościowy, już budzi kontrowersje, a to on ma przede wszystkim wprowadzać w miejsce chaosu regulacje i porządek w najtrudniejszych sytuacjach. Po pierwsze mechanizm zakłada, że w kryzysie, o którym za chwilę, państwa członkowskie mogą albo przyjąć określoną grupę migrantów od kraju borykającego się z trudnościami albo wpłacić kontrybucję finansową. To rozwiązanie miało przekonać stolice najbardziej oporne wobec przyjmowania jakiejkolwiek grupy przybyszów. Tymczasem rząd Mateusza Morawieckiego, który negocjował Pakt, twierdzi, że Polska będzie zmuszona do przyjmowania migrantów, co jest nieprawdą, a Węgry straszą powtórką z 2015 r. Już dziś widać, że zanim jeszcze nowe przepisy zostały ratyfikowane i zaczęły obowiązywać, zapewne będą budziły spory interpretacyjne.

Czym właściwie jest kryzys?

Ciekawa jest jednak sama definicja kryzysu. Kiedy w 2021 r. Polska od początku uważała kryzys na granicy z Białorusią za sztuczny i wywołany bezpośrednio przez władze w Mińsku, to UE początkowo uznawała taką interpretację za niedorzeczną. Potrzeba było kilku tygodni i setek krytycznych wobec polskich władz artykułów w europejskich mediach, żeby przedstawiciele unijnych instytucji stwierdzili, że Białoruś to dość niespodziewany kierunek migracji dla przybyszów z Afryki i Bliskiego Wschodu. Jakkolwiek udokumentowane i brutalne praktyki push-backów na granicy trudno uznać za chlubny przykład ochrony granicy zewnętrznej, tak faktem jest, że to władze Białorusi i Rosji są pierwotnym źródłem cierpienia tysięcy ludzi, którzy znaleźli się w tej pułapce. I według nowych przepisów taka sytuacja będzie uznawana za kryzysową na skutek instrumentalizacji migracji. To, obok nagłego napływu przybyszów oraz siły wyższej (wojna, zmiany klimatyczne) będzie przyczyną uruchomienia mechanizmu solidarnościowego. Gdyby kryzys na granicy wydarzył się po wejściu w życie przepisów Paktu, to Polska mogłaby wnioskować o wsparcie – przyjęcie części osób lub wypłatę kontrybucji finansowej.

Jakkolwiek jednak UE po zatwierdzeniu nowych regulacji będzie lepiej przygotowana na kryzys i ochronę granic zewnętrznych, to największą wątpliwość budzi w ogóle myślenie o migracji jako procesie, który można regulować wewnętrznymi przepisami. Kluczem do ustrukturyzowania migracji jest rozwój państw, które są źródłem ich pochodzenia. Doraźnym rozwiązaniem jest podpisywanie umów z tymi państwami przez UE – jedna z nich została już zawarta z Tunezją, negocjowane są m.in. z Egiptem, a szefowa KE Ursula von der Leyen regulacje konsultuje kolejne umowy z państwami w głębi afrykańskiego kontynentu. Pomysł jest stosunkowo prosty – UE przyznaje określoną pomoc finansową dla danego kraju w zamian za zahamowanie migracji oraz wsparcie w ewentualnej readmisji osób, którym odmówione zostanie prawo do azylu. I podobnie jak podczas kryzysu na granicy polsko-białoruskiej przełom nastąpił w wyniku porozumienia polskiego rządu z państwami, z których startowały samoloty z migrantami, tak samo i dziś szansy na lepsze zarządzanie migracją na Starym Kontynencie trzeba upatrywać w relacjach z miejscami będącymi jej źródłem.

Czy Pakt jest półśrodkiem?

Długofalowo trudno wyobrazić sobie, żeby migracja z Afryki i Bliskiego Wschodu ustała. Fatalna sytuacja gospodarcza i wojny, które dotychczas wzmagały ruch z południa na północ dodatkowo będą wzmacniane przez zmiany klimatu uniemożliwiające życie na terenach dotkniętych nimi. Choć Pakt o migracji i azylu może wprowadzić odrobinę pewności prawnej, pomóc ustrukturyzować zarządzanie migracją, lepiej zintegrować krajowe systemy informacyjne, to nie rozwiąże długofalowo problemów, które wymagają znacznie szerszego zestawu działań. Umowy z państwami trzecimi mogą z kolei stać się wytrychem dla krajów afrykańskich, który zastąpi dotychczasowe programy rozwojowe. Bez kompleksowego i realistycznego planu rozwoju Afryki, który nie będzie jak dotychczas oparty na eksploatacji i wyzysku w zamian za szczątkową pomoc rozwojową i humanitarną, nie uda się zapanować nad migracją. Biorąc pod uwagę utratę wpływów Europy w Afryce sam plan już nie wystarczy. Kluczowe w tej układance stają się Chiny, które stały się najważniejszym partnerem handlowym prawie wszystkich państw afrykańskich. Jeśli UE chce mieć wpływ i kontrolować migrację z południa, to trudno wyobrazić sobie taki scenariusz bez zaangażowania i współpracy z Pekinem.