Korzyści ekonomiczne z sąsiedztwa Niemiec są dla Polski oczywiste. Tuż za naszą zachodnią granicą, która pod rządami Unii Europejskiej nie stanowi żadnej bariery w gospodarczym obrocie, rozciąga się największy rynek zbytu kontynentalnej Europy. Dwa razy więcej mieszkańców niż w Polsce, dochód na głowę niemal dwa razy wyższy.
RFN to marzenie każdego polskiego przedsiębiorcy. Gdy popatrzy się na statystyki naszego eksportu, dla wielu z nich zrealizowane. Do Niemiec trafia jedna czwarta wywożonych z Polski towarów. Na dokładkę niemiecki kapitał chętnie umiejscawia u nas fabryki. Tak jak Daimler. Walkę polskiego rządu o to, żeby fabryka silników niemieckiego giganta stanęła właśnie u nas, a nie na przykład na Węgrzech czy Słowacji, mieliśmy okazję śledzić przez połowę zeszłego roku. Ostatecznie kilkaset miejsc pracy powstanie w dolnośląskim Jaworze. Gdy zakład ruszy pełną parą, nasz eksport wzrośnie o 1 proc.
Ale bilans korzyści w polsko-niemieckich relacjach gospodarczych nie jest jednostronny. Za wschodnią granicą Niemcy znaleźli miejsce, gdzie w stabilnych warunkach politycznych i regulacyjnych mogą produkować taniej niż u siebie. I elastyczniej. Bo nie chodzi tylko o to, że w Polsce są po prostu niższe płace, ale także inne jest podejście do pracy. Dobrze obrazuje to przykład niedoszłej niemieckiej inwestycji Forte, czołowego polskiego producenta mebli. Maciej Formanowicz, prezes i założyciel firmy, nie zdecydował się ostatecznie na zakup fabryki za naszą zachodnią granicą, bo nie mógł się dogadać z załogą w sprawie trzyzmianowego systemu pracy.
To, co niemieckie firmy wyprodukują w Polsce, bardzo często wraca do Niemiec. Nie tylko po to, żeby na tamtejszym rynku znaleźć nabywców. Połowa towarów wywożonych do Niemiec stanowi wkład do tamtejszego eksportu. Przykład? Gedia, która w lubuskiej Nowej Soli ma dwie fabryki części samochodowych. Jest w nich zatrudniona niemal połowa z 3,5 tys. pracowników firmy. Podzespoły wyprodukowane przez Gedię trafiają do niemieckich samochodów (choć nie tylko, bo klientami firmy jest 15 producentów aut), a te do Stanów Zjednoczonych, Chin czy Turcji.
Ale do Polski ciągną nie tylko giganci, jak Daimler, czy relatywnie duże przedsiębiorstwa, jak Gedia. Wadim Tyszkiewicz, prezydent Nowej Soli, gości u siebie także producenta felg aluminiowych do samochodów, który zatrudnia kilkudziesięciu pracowników, czy działający na podobną skalę zakład wytwarzający wiązki przewodów do Volkswagena. Tyszkiewicz zwraca uwagę, że jeśli ekonomiści z poziomu Warszawy stawiają tezę, iż do Polski przenoszą swoją produkcję niewielkie niemieckie firmy dosłownie z drugiej strony granicy, to jest ona nieprawdziwa. Owszem niemiecki kapitał jest w okolicach Nowej Soli najaktywniejszy, ale w całości pochodzi z zachodniej części kraju. Najbliżej polskiej granicy, bo w Berlinie, ma swoją siedzibę wspomniany producent felg.
Reklama
Bartłomiej Bartczak, burmistrz granicznego Gubina, także ściągnął do siebie niemiecki kapitał. Na przykład firmę DEPA wytwarzającą elementy dźwigów. Część podzespołów DEPA sprowadzała z Polski, ale łańcuch pośredników sprawiał, że koszty były nieco za wysokie. Ich obniżenie zapewniło firmie postawienie fabryki po naszej stronie granicy. W ten sposób DEPA wzmocniła swoją pozycję na rynku. Także w Gubinie swoją polską filię stawia niemieckie przedsiębiorstwo, które będzie wytwarzało szuflady dla Ikei. Zlokalizowało produkcję po naszej stronie granicy nie tylko dlatego, że tutaj jest taniej, ale także dlatego, że stąd jest bliżej do polskich fabryk Ikei. Te kilka przykładów pozwala postawić tezę, że sukcesy niemieckich firm, także eksportowe, nie byłyby możliwe, gdyby nie sąsiedztwo Polski.