To podstępne pytanie i nikt o tym nie wie lepiej od Alessandro Profumo, szefa najbardziej umiędzynarodowionego banku Włoch. Były ekspert firmy konsultingowej McKinsey zawsze pozostawał na uboczu bractwa włoskiej finansjery i zdołał sobie przysporzyć wielu wrogów, także wśród politycznego establishmentu. Jego zajadłym krytykiem jest włoski minister finansów Giulio Tremonti, który zaprojektował tzw. system obligacji Tremontiego dla banków.

Profumo podobnie, jak inni włoscy bankierzy, którzy dotychczas zasadniczo sprzeciwiali się ofercie kapitału ze strony rządu, wie doskonale, że z obligacjami wiąże się szereg dodatkowych zobowiązań, by nie wspomnieć większego wścibstwa polityków po każdej rządowej jałmużnie.

Ale wie on równie dobrze, że inwestorzy zwracają uwagę na najmniejszą chmurę, która pojawi się na horyzoncie operacji banku w Europie Środkowej i Wschodniej. Nerwowość w sprawie zaangażowania UniCredit w regionie zepchnęła akcje banku poniżej 1 euro. I chociaż dzisiejsze wyniki banku zapewne okażą się zgodne z oczekiwaniami, muszą jednak być reperkusje, bo kryzys już wgryza się w gospodarki regionu.

To jedynie podkreśla potrzebę posiadania nowego kapitału. Dlatego raczej nie znajdzie posłuchu stanowisko Profumo, że bank żadnego nowego kapitału nie potrzebuje. Tym bardziej, że zeszłej jesieni demonstrował on podobną pewność siebie, jak wiadomo chybioną, tuż przed ogłoszeniem przez bank decyzji o podniesieniu kapitału.

Reklama

Dyrektorzy UniCredit zastanawiali się wczoraj także, czy to byłoby mądrze pogardzić pieniędzmi, kiedy konkurencja ląduje wyjątkowo miękko właśnie dzięki rządowym datkom.

Czy jednak UniCredit powinien wziąć pieniądze tylko dlatego, że inni je biorą? Mówi się przecież że do obecnego kryzysu doszło po części także z powodu ludzi – bankierów, inwestorów, polityków – którzy ślepo podążali za innymi. ,

Prawda jednak sprowadza się do tego, że dekada międzynarodowej ekspansji UniCredit ujawnia swoje koszty i dzisiaj jest to jeden z tych włoskich banków, które najbardziej potrzebują kapitału. Nomura szacuje, że Tier 1-ratio, wskaźnik ilustrujący zdolność banku do absorbowania strat, w przypadku UniCredit kształtował się w zeszłym roku na poziomie 7 proc. Aby uzyskać bardziej komfortowy poziom 8 procent, bank potrzebuje około 5 mld euro dodatkowego kapitału.

Nie ma w tym żadnej hańby, że UniCredit, podobnie jak wiele innych banków, potrzebuje gotówki. Fakt ten jednak rzuca wiele wątpliwości na strategię międzynarodowej ekspansji realizowaną przez Profumo – w całkowitym przeciwieństwie do większości włoskich rywali.

Pojawiają się bowiem sugestie, że przepłacił on za niektóre aktywa, ale pod tym względem nie jest raczej wyjątkiem. Główny problem sprowadza się do odpowiedzi na pytanie, czy – w perspektywie średnioterminowej – była to strategia właściwa.

Na odpowiedź jeszcze za wcześnie. Z jednej strony wiadomo, że w Europie Środkowej i Wschodniej nastąpi spadek zarówno tempa wzrostu pożyczek, jak i ich jakości. Z drugiej, UniCredit zaangażował się w regionie głownie w wyniku przejęcia Banku Austria, a to zapewnia bankowi dodatkową ilość życiodajnego tlenu w postaci państwowej pomocy, po którą może zawsze sięgnąć.

I stąd może pochodzić jeszcze jeden, bardzo ważny atut, zwłaszcza gdy rada banku zadecyduje o przyjęciu rządowej pomocy. Ponieważ 44 proc. zysku banku pochodzi właśnie z jego międzynarodowych operacji, Profumo będzie w znacznie silniejszej pozycji dla odparcia ingerencji ze strony rzymskich polityków niż jego krajowi rywale, uzależnieni od sytuacji wewnętrznej.

Tłum. T.B.