– Jest normalnie. Nie dzieje się nic nadzwyczajnego – mówi Magda Kowalska, studentka szukająca okazji w sklepie Zara. – Czytałam o kryzysie, ale mnie on nie dotyka.
W całej Polsce konsumenci wspierają gospodarkę. Wprawdzie eksport odczuwa skutki recesji w Europie Zachodniej, budownictwo – załamania na rynku nieruchomości, a przemysł – spadek zamówień, ale konsumenci utrzymują gospodarkę w ruchu: w kwietniu (ostatnie dostępne dane) sprzedaż detaliczna wzrosła w ujęciu rocznym o 1 proc.
Konsumentom może jednak w końcu zabraknąć pary. Jak mówi Jakub Biedrzyński, dyrektor naczelny agencji ogłoszeniowej Omnicom Media Group, wprawdzie I kwartał był normalny, ale od kwietnia sprzedaż ogłoszeń spadła o 15–20 proc.

Prognozy w dół

Reklama
Zdenerwowani ogłoszeniodawcy, jak się wydaje, tną przede wszystkim wydatki na reklamę towarów konsumpcyjnych, mimo że wydatki na ten cel trzymają się na razie mocno. – Kwiecień był straszny. Maj jest straszny, czerwiec też taki będzie. Jeśli konsumenci na to zareagują, możemy mieć do czynienia z samospełniającą się prognozą – mówi Biedrzyński.
W budżecie polski rząd nadal opiera się na założeniu, że produkt krajowy brutto wzrośnie w 2009 roku o 1,7 proc. (w zeszłym roku przewidywano, że o 4,8 proc.). W I kwartale tempo wzrostu wyniosło 0,8 proc., a rządowa prognoza sprawia coraz bardziej nierealne wrażenie głównie ze względu na pogłębiającą się w całej Unii Europejskiej recesję.
Ministrowie przyznają, że pewnie będą musieli obniżyć założenia. W niedawnym wywiadzie dla „FT” minister finansów Jacek Rostowski mówił: – Myślę, że przed nami bardzo ciężkie czasy. Przy tak wielkiej niepewności trudno wiedzieć, jak się dokładnie potoczą sprawy.
Polska wkroczyła w kryzys z pewnymi przewagami: mniejszym niż w innych krajach środkowoeuropejskich uzależnieniem od eksportu (40 proc. PKB), stosunkowo niskim zadłużeniem (dług wobec banków odpowiada zaledwie 75 proc. PKB, podczas gdy w Niemczech jest to 300 proc.) oraz z deficytem finansów publicznych, wynoszącym w zeszłym roku 3,9 proc. PKB.
Kraj miał więc – jak ujmuje to Leszek Balcerowicz, architekt transformacji po 1989 roku – mniej „dawnych grzechów” niż inne państwa.

Kredytu brak

Jak jednak wszędzie w Europie Środkowej, tak i tu panuje niepewność co do finansowania gospodarki w przypadku utrzymania się globalnej niedostępności kredytu.
Polskich obserwatorów zirytował Międzynarodowy Fundusz Walutowy, malując ponury obraz sytuacji w regionie jako całości, ostrzegając przed potencjalnymi trudnościami finansowymi, zwłaszcza w sektorze finansowym, w którym dominują banki zachodnioeuropejskie.
Czynniki oficjalne w Warszawie zareagowały na to stwierdzeniem, że Polska z powodzeniem zarządza swoimi finansami, i przewidują, że zroluje w tym roku zobowiązania zagraniczne, sięgające 63,9 mld dol. (mieszczą się w tym zobowiązania sektora bankowego).
Nie będzie również kłopotów ze sfinansowaniem deficytu bilansu rozrachunków bieżących (może być on mniejszy niż osiągnięte w 2008 roku 5,5 proc. PKB), gdyż podczas spowolnienia import maleje nawet szybciej niż eksport, który w I kwartale skurczył się o 28 proc.
Pewność siebie władz znajduje częściowe potwierdzenie w ostatniej fali ożywienia na rynkach globalnych, wzmacniającego złotego – który w porównaniu z rekordowym kursem z lata ubiegłego roku stracił wobec euro około 30 proc. – a także we wsparciu dla Europy Środkowo-Wschodniej ze strony MFW, Unii Europejskiej oraz Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju.
Choć Polska nie żądała pomocy od MFW, to zapewniła sobie linię kredytową wartości 20,9 mld dol. przyznaną z nowego programu Funduszu dla krajów, których gospodarka ma solidne podstawy. Rząd był w stanie uplasować na rynkach obligacje wartości 1 mld euro i planuje kolejną ich transzę, na 1 mld dol.

Deficyt rośnie

Ludzie biznesu narzekają jednak, że zanim się sytuacja na krajowym rynku kredytowym poprawi, to najpierw się pogorszy, i obawiają się, że tempo przyrostu akcji kredytowej może zmaleć z zeszłorocznych 30 proc. do 10 proc. czy nawet mniej w tym roku.
Ponieważ niektóre firmy ograniczają zatrudnienie, a inne – zwłaszcza w branżach nastawionych na eksport, takich jak produkcja mebli – upadają, rośnie, choć wolno, bezrobocie. Jego stopa zwiększyła się z 10,3 proc. na początku roku do 11 proc. w kwietniu. Ministrowie ostrzegają, że do końca roku może ona sięgnąć 13 proc.
Według prezesa banku centralnego Sławomira Skrzypka odpowiedź na te problemy powinien stanowić plan pobudzania kredytów, opracowany wspólnie przez rząd, bank centralny oraz organ nadzorczy rynku finansowego i obejmujący działania na rzecz ograniczenia restrykcji, ofertę gwarancji kredytowych oraz zachętę do dokapitalizowania banków.
Zasoby finansowe rządu są jednak ograniczone. Ministrowie przygotowują się do letniej korekty budżetu, która ma uwzględnić spadek wpływów podatkowych i która prawie na pewno doprowadzi do zmiany deficytu budżetowego przewidywanego obecnie na 4,6 proc. PKB. Komisja Europejska ostrzega, że ten wskaźnik może w tym roku wzrosnąć do 6,6 proc., a w przyszłym – do 7,3 proc.

Euro później

Dług publiczny w Polsce odpowiada około 45 proc. PKB, tak więc z czysto ekonomicznego punktu widzenia istnieje możliwość dalszego zapożyczania się. W Polsce obowiązuje jednak konstytucyjny limit długu publicznego na poziomie 60 proc. PKB, którego przekroczenie może być politycznie trudne. Poza tym duży deficyt zagroziłby nadziejom na szybkie wejście do strefy euro.
Minister Jacek Rostowski mówi, że ogłoszone jeszcze przed kryzysem plany wprowadzenia wspólnej waluty w 2012 roku są „nadal realne”, choć cel ten staje się „coraz bardziej ambitny”.
Przedstawiciele władz twierdzą, że „rozkład jazdy” tego przedsięwzięcia wymagałby wprowadzenia pod koniec tego roku złotego do poprzedzającego o dwa lata wejście do strefy euro mechanizmu kursowego ERM2 (gdzie jego wahania wobec euro podlegałyby ścisłej kontroli).
Wynik tych starań w co najmniej tym samym stopniu zależeć będzie od kryzysu globalnego, co od polityki Europejskiego Banku Centralnego wobec przyjmowania nowych członków, a także od wydarzeń w samej Polsce.
Krzysztof Rybiński, partner w firmie Ernst & Young i były wiceprezes banku centralnego, twierdzi, że w odniesieniu do poszerzenia strefy euro na Europę Wschodnią potrzebne jest coś w rodzaju „wielkiego wybuchu”. Wątpliwe jednak, czy przywódcy UE gotowi są na takie posunięcie.