Patrząc na zakres zmian indeksów można by sądzić, że dzisiejsza sesja była nudna i niewiele się działo. Jednak nastroje zmieniały się dość często. Z jednej strony może to świadczyć o niezdecydowaniu inwestorów, z drugiej zaś wskazuje na zmagania byków z niedźwiedziami.

Odbywały się one jednak przy niezbyt wielkich obrotach. Żadna ze stron nie uzyskała znaczącej przewagi. Można było odnieść wrażenie, że inwestorzy czekają na poważniejszy impuls. I rzeczywiście nadszedł. Bardzo dobry początek sesji na Wall Street rozwiał wątpliwości i przesądził o zwycięstwie byków.

Polska GPW

W pierwszych godzinach poniedziałkowego handlu mieliśmy do czynienia z prawdziwą huśtawką nastrojów. Indeks największych spółek zaczął umiarkowanie optymistycznie, zyskując 0,4 proc. WIG był w okolicach piątkowego zamknięcia, a wskaźniki małych i średnich firm traciły po 0,3-0,4 proc. Po kilkunastu minutach indeks blue chipów zyskiwał już ponad 1 proc. Po godzinie był już na niewielkim minusie, ale uparcie dążył do odrobienia strat. Widać było walkę popytu z podażą, ale i niezdecydowanie inwestorów. Ilustracją tego zjawiska może być radykalna zmiana poglądów na ceny akcji Pekao. Na otwarciu zyskiwały one prawie 1 proc., po godzinie traciły 1,3 proc. Z kolei papiery BZ WBK rano zniżkowały o 0,3 proc., by wkrótce znaleźć się na 1 proc. plusie. Tylko papiery Telekomunikacji Polskiej trzymały się konsekwentnie w okolicach zera. Około 1,3 proc. traciły walory KGHM, w ślad za zniżkami kontraktów na miedź o 1,8 proc. W ciągu dnia ruchy wartości indeksów były niewielkie, ale ich kierunek zmieniał się dość często.

Zdecydowane wejście do gry Amerykanów przesądziło sprawę. O euforii nie było jednak mowy. Indeks największych spółek zwiększył swoją wartość jedynie o 0,68 proc., WIG zyskał 0,19 proc. Na wskaźnikach małych i średnich firm wzrosty za oceanem wrażenia nie zrobiły. mWIG40 stracił 0,3 proc., a sWIG80 zniżkował o 0,23 proc. Obroty wyniosły niecałe 1,1 mld zł.

Reklama

Giełdy zagraniczne

Za oceanem korekta nabiera rumieńców. Piątek był trzecim dniem jej trwania. Na razie wielkiej „krzywdy” rynkowi nie wyrządziła. Spadki nie były duże, zabrały indeksowi S&P500 łącznie 27 punktów, czyli 2,5 proc. Poprzednia, z przełomu sierpnia i września, obniżyła jego wartość o 3,5 proc. Ani tamtej, ani tej obecnej nie można określić mianem „poważnej”, a to oznacza, że „wszystko” jeszcze przed nami.

Tempa nabrały spadki na parkietach azjatyckich. Po raz kolejny przoduje w nich Nikkei. Dziś zniżkował o 2,5 proc. i znalazł się na poziomie najniższym od końca lipca. Prawie dwumiesięczna stabilizacja wokół poziomu 10 340 punktów zakończyła się więc zdecydowanym ruchem w dół. Nieco ponad 2 proc. tracił indeks w Hong Kongu. Na pozostałych parkietach również było niewesoło. Najbardziej niepokoi jednak to, co dzieje się w Chinach. Shanghai B-Share zniżkował dziś o 2 proc., a Shanghai Composite o 2,65 proc. Sytuacja robi się coraz trudniejsza. Spadki trwają tam niemal nieprzerwanie od połowy września. Nie są one dramatycznie duże, ale „konsekwentne”, a kierunek ich ruchu określony jest bardzo jednoznacznie.

Na głównych europejskich parkietach tydzień zaczął się bez obserwowanej do niedawna jednomyślności. Paryski CAC40 zniżkował na otwarciu o 0,14 proc., londyński FTSZ zyskiwał 0,1 proc., a DAX aż o 0,95 proc. Radość niemieckich inwestorów to efekt wygranych przez chadecję wyborów parlamentarnych. Nie trwała ona jednak długo i po godzinie handlu we Frankfurcie i na pozostałych parkietach było już wyraźnie spadkowo. DAX na minusie przybywał jednak krótko, ale do poziomu z początku dnia powrócił dopiero wczesnym popołudniem. Wówczas lekki optymizm pojawił się również na pozostałych giełdach. Nie dotyczyło to jednak naszego regionu. Im bliżej końca sesji, tym optymizm na głównych parkietach był większy. Około godziny 16.00 DAX zyskiwał 1,8 proc., CAC40 rósł o 1,6 proc., a FTSE o 0,6 proc.