Według przyjętego w piątek projektu ustawy kierowcy nie zasilą fiskusa w momencie kupna samochodu, ale znacznie później – płacąc systematycznie podatki od przejechanych kilometrów. Radykalny krok gabinetu Jana Petera Balkenendego to odpowiedź na pogłębiający się paraliż komunikacyjny na drogach. Choć niewielką Holandię oplata sieć 2250 km autostrad, to panuje na nich ogromny ruch. W kraju jest bowiem zarejestrowanych ponad 9 mln samochodów. Każdego roku Holendrzy spędzają w korkach 70 mln godzin, na czym gospodarka traci 700 mln euro, nie mówiąc o niewymiernych stratach środowiska naturalnego.
Reforma zasad opodatkowania kierowców ma zmienić tę sytuację. Teraz fiskus jest zasilany głównie przy zakupie nowego auta. Podatki w Holandii stanowią aż 40 proc. ceny samochodu. Rocznie kierowca odprowadza też ok. 600 euro podatków drogowych. Rząd chce znieść te obciążenia i stopniowo w ich miejsce wprowadzić zupełnie nowe rozwiązania.

GPS w każdym samochodzie

Co zakładają nowe przepisy? Przede wszystkim wprowadzenie opłaty za każdy przejechany kilometr. Zostanie ona wprowadzona w 2012 r. Na początku ma wynosić średnio 3 eurocenty w przypadku prywatnego samochodu osobowego. Na jej wysokość wpływ będą miały wielkość i waga auta oraz ilość emitowanych spalin. Rząd przewiduje coroczne zwiększanie średniej stawki, która w 2018 r. ma sięgnąć 6,7 eurocenta. Dopracowania wymaga też kwestia opłat dla zagranicznych samochodów jeżdżących po Holandii.
Reklama
Najbardziej kontrowersyjną częścią projektu jest jednak sposób mierzenia przejechanych kilometrów. Rząd założył bowiem, że w każdym zarejestrowanym samochodzie zainstalowany zostanie nadajnik GPS. Przeciwnicy zarzucają jednak urzędnikom, że w ten sposób tworzy się system inwigilacji obywateli. Urządzenie będzie bowiem rejestrowało nie tylko liczbę przejechanych kilometrów, ale także godzinę podróży i jej dokładną trasę. Zgodnie z zapewnieniami rządu zebrane dane pomogą w walce z korkami i dostarczą dodatkowe dochody budżetowe, gdyż jazda zakorkowanymi drogami w godzinach szczytu będzie po prostu droższa. Co więcej, dane będą używane wyłącznie do obliczenia stawki i nie będą zbierane przez centralę. – Nadajnik będzie przesyłać wyłącznie liczbę przejechanych kilometrów pomnożoną przez wyliczoną liczbę – zapewnia nas Jaap Stuurwold z holenderskiego ministerstwa transportu.

Zmusić do rezygnacji z aut

W ten sposób do 2018 r. rząd chce ograniczyć ruch na drogach o 15 proc., zmuszając Holendrów do porzucenia własnych aut na rzecz transportu publicznego niepodlegającego nowemu opodatkowaniu. Przez to o połowę mają się zmniejszyć korki w godzinach szczytu. Tylko na tym gospodarka zaoszczędzi około 350 mln euro rocznie. Nie mniej istotne są korzyści pozaekonomiczne: dzięki zmniejszeniu ruchu liczba śmiertelnych ofiar wypadków drogowych ma spaść o 7 proc. Zmniejszenie korków ograniczy też ilość emitowanych przez samochody spalin o 10 proc.
Według rządowych prognoz ulgę w wydatkach odczuje aż 59 proc. kierowców, a tylko 16 proc. zapłaci więcej. Zyskają też koncerny samochodowe, bo przez zniesienie podatku przy zakupie auta samochody staną się dużo tańsze i łatwiej dostępne. Jednak przeciwnicy projektu twierdzą, że nowe opłaty będą trudne do udźwignięcia dla firm transportowych oraz budżetu. Gorącym przeciwnikiem nowych rozwiązań jest choćby minister finansów Wouter Bos, który nazwał projekt „ekonomicznie nieodpowiedzialnym”. Jego resort wyliczył, że na zmianach budżet straci ponad 1 mld euro rocznie. Do tego dochodzi jeszcze koszt wprowadzenia systemu szacowany na blisko 3 mld euro.
Eksperci przekonują jednak, że pomysł wart jest wydania takich pieniędzy. – Wprowadzenie opłaty za przejechane kilometry spowoduje, że ludzie zaczną się zastanawiać przed wyjechaniem z garażu. Będą używać aut znacznie bardziej świadomie – mówi nam Paul de Waal ze stowarzyszenia motoryzacyjnego Bovag. – Cały świat będzie teraz patrzył z zainteresowaniem na powodzenie tego projektu – dodaje.