Rząd niemiecki broni własnych podatników, którzy mieliby zostać gwarantami „ostatniej instancji” dla najrozrzutniejszych dłużników ze strefy euro.

Przeciwstawianie się euroobligacjom to dziś ważna bitwa w słusznej walce o intronizację zasad finansowej roztropności, odpowiedzialności i odważnej ostrożności. Odwaga odnosi się w tym wypadku do celów, a ostrożność do metod ich osiągania. Kłody pod nogi tak rozumującym próbuje rzucać wielu. Najchętniej czynią to obdarzeni krótką pamięcią orędownicy łatwych, prostych i skutecznych (rzekomo) rozwiązań poligraficznych, w których dzięki drukarniom brak pieniędzy zamienia się w ich dostatek.

>>> Czytaj też: Dla Polski korzystny jest niemiecki porządek w Europie

Pierwsza odsłona obecnego kryzysu finansów Zachodu, zapisana pod hasłem: Lehman Brothers, zwalczany był w USA, ale także na dużych połaciach Europy, poprzez uwalnianie wielkich strumieni gotówki pochodzącej głównie ze świeżego długu. Po naszej stronie Atlantyku brylowała na tym polu np. Francja, a wielu nawoływało, aby i Polska poszła tym tropem, co na szczęście nie nastąpiło. Lekarstwo w postaci zasilania gospodarek górami świeżych pieniędzy zadziałało tylko tak jak mogło: uśpiło czujność i przesunęło wielkie kłopoty na nieodległą przyszłość, której dziś właśnie doświadczamy.

Reklama

Pobudzanie fałszywego wzrostu

Co wolno większym krajom, nie koniecznie wolno mniejszym. Tym pierwszym były Stany Zjednoczone, których długi – chcąc nie chcąc – finansuje cały pozostały świat, nie znajdujący poza dolarem lepszej rezerwowej waluty. Tym mniejszym jest skupiona w strefie euro Europa, której waluta pozbawiona jest (m.in.) oparcia w formie tworzącego jej siłę i wiarygodność strumienia podatków.

>>> Zobacz też: "Le Figaro": Kryzys popycha strefę euro w stronę federacji

Koronny argument za zasypywaniem kłopotów finansowych hałdami nowych pieniędzy stawia na piedestał pobudzanie wzrostu gospodarczego, który miałby dostarczyć środków na spłatę części starych długów i tak poprawić reputację państwa, aby można było starać się o nowe, już tańsze pożyczki. Kojarzy się to natychmiast z pokerzystą, który tak się odgrywał, że w samej bieliźnie został. Najważniejszą wadą takiej propozycji jest pomijanie milczeniem kwestii już nagromadzonego długu publicznego, którego nie zmniejszy w sposób znaczący jeden lub nawet dwa dodatkowe procenty dołożone w ten wątpliwy sposób do dynamiki PKB.

Stopa wzrostu musi być wyższa od oprocentowania długu

Istnieje ogólna zależność pozwalająca ocenić szanse zadłużonego na wydobycie się ze spirali zobowiązań. Wzór do znalezienia w podręcznikach jest bardziej rozbudowany, ale do orientacji wystarczy jego szkielet, który uzmysławia, że jeśli realny koszt utrzymywania długu publicznego, czyli realna stopa oprocentowania papierów dłużnych danego państwa (najczęściej obligacji) jest wyższa od stopy wzrostu PKB, to zadłużenie musi rosnąć, a gdy to stopa wzrostu gospodarczego przewyższa stopę oprocentowania obligacji, to dług będzie maleć.

>>> Zobacz też: Plusy i minusy emisji euroobligacji

Zwolennicy idei rozwiązywania problemów dodrukiem pieniędzy patrzą na powyższą zależność tylko na jedną jej stronę, stronę wzrostu. Jest wiele w historii gospodarczej przykładów, że można pobudzić lub przyspieszyć wzrost aplikując gospodarce bodziec popytowy, polegający na wprowadzeniu do obiegu dodatkowych pieniędzy. Ten mechanizm czasem istotnie działa – na krótko i bardzo ograniczoną skalę. Szkopuł polega na tym, że stosowany nieroztropnie i bez umiaru poczyna sobie jak benzyna dolewana do pożaru.

Pełny artykuł: Euroobligacje – droga do finansowej rozrzutności