Zatłoczone kurorty narciarskie z nieodłącznymi kolejkami do wyciągów, barami piwnymi i głośną muzyką na stoku coraz skuteczniej zniechęcają do tej formy zimowej rekreacji. Dlatego w domach trzech milionów polskich amatorów białego szaleństwa obok tradycyjnych nart zjazdowych zaczynają się pojawiać narty do skitouru czy freerajdu. Pozwalają one zjechać z wyratrakowanej trasy i cieszyć się urokiem gór poza wyznaczonymi szlakami lub wędrować daleko od turystycznego zgiełku. Na tę zmianę natychmiast zareagował rynek. Coraz łatwiej kupić sprzęt skitourowy, znaleźć przewodników organizujących wyprawy. I to nie tylko w Tatrach czy Alpach. Bez problemu można wybrać się na wycieczkę za koło podbiegunowe.
Skitouring to tak naprawdę powrót do korzeni narciarstwa: jego początki sięgają setek lat wstecz. Skandynawscy myśliwi wpadli wówczas na pomysł, dzięki któremu mogli chodzić na nartach nawet po bardzo stromych zboczach. Okazało się, że założona pod deski skóra fok – z krótką i ostrą sierścią – zapobiega ześlizgiwaniu się ze stoku. Choć od lat nakładki na narty produkowane są z moheru czy nylonu, tradycja pozostała i wciąż mówi się na nie foki. Po ich zdjęciu można na nartach zjeżdżać. Deski skitourowe od klasycznych różnią się przede wszystkim wiązaniami, które pozwalają na wypięcie pięty i swobodne poruszanie stopą przy podejściu.

Narty dla średnio zaawansowanych

Reklama
Chodzenie na nartach zaczęło tracić na popularności w latach 40. ubiegłego wieku, kiedy pojawiły się wyciągi narciarskie i kolejki górskie. W czasach PRL kupienie sprzętu do tej formy rekreacji graniczyło z cudem. – Jeszcze we wczesnych latach 90. pierwsi amatorzy skitourów przerabiali na foki pasy bezpieczeństwa z malucha. Gdy się je odpowiednio podgrzało, przylegały do narty i zapewniały tarcie – mówi w rozmowie z DGP Marcin Zwoliński z zarządu Polskiego Związku Alpinizmu oraz prezes klubu skialpinistycznego Kandahar (najstarszego i największego klubu tego rodzaju w naszym kraju). Pierwsze oferty profesjonalnego sprzętu do skitouringu pojawiły się 10 – 12 lat temu. Były dość ubogie i zdarzało się, że akcesoria trafiały do sklepów przez przypadek. – Pamiętam sytuację, gdy do jednego ze sklepów producent zamiast butów trekkingowych przysłał skitourowe. Były obawy, co z nimi zrobić, ale sprzedały się natychmiast – wspomina Zwoliński.
Moda na skitoury zaczęła się odradzać. – Narciarze najpierw zachłysnęli się polskimi stokami, potem słowackimi i alpejskimi, następnie zaczęli szukać czegoś nowego. Ponieważ skitouring zawsze był popularny na Zachodzie, w końcu przywędrował do Polski – opowiada nam Marcin Kacperek, międzynarodowy przewodnik górski i narciarski, a także współwłaściciel firmy Freerajdy. – Druga grupa skitourowców to fascynaci turystyki wysokogórskiej, którzy zimą mają ograniczoną możliwość poruszania się pieszo po górach – dodaje Zwoliński. Atutem tej formy narciarstwa jest to, że można ją uprawiać także tam, gdzie nie ma wyciągów. Zatem dla skitourowców czy freerajderów otworem stoją pasma górskie od Bieszczad po Sudety.
Zdaniem Andrzeja Lesiewskiego, założyciela i prezesa Polskiego Stowarzyszenia Freeskiingu, boom na jazdę poza trasami nastąpił po tym, jak w 2007 r. na rynku pojawiły się szerokie narty z rockerem, które rozpoczęły freerajdową rewolucję. – Ich specyficzna budowa i spore rozmiary pozwalają nimi łatwiej sterować. Może na nich swobodnie poruszać się średnio zaawansowany narciarz, a jazda nie męczy tak jak na węższych skitourach – wyjaśnia.
O rosnącym zainteresowaniu mówią też właściciele sklepów sportowych. – W tej chwili sprzęt do skitouru czy freerajdu stanowi jedną czwartą naszego asortymentu – mówi Marcin Szturc z wiślańskiego Poly Sport. W internetowym sklepie E-horyzont.pl jest osobna zakładka ze skitourem. Można wybierać spośród kilkudziesięciu produktów różnych marek.
Problemem wciąż pozostaje wysoka cena sprzętu, bo porządny zestaw kosztuje nawet 3 tys. zł. Wszystko za sprawą drogich wiązań, które umożliwiają narciarzowi zarówno podchodzenie, jak i zjeżdżanie, oraz ultralekkich materiałów, które mają zapewnić jak najłatwiejsze przemieszczanie się po śniegu. Ci, których nie stać na zakup, korzystają z wypożyczalni. Potem pozostaje już cieszyć się górami. – Nawet w Tatrach wciąż możliwe jest wyjście w góry, podczas którego nie spotkamy nikogo na swoim szlaku – przekonuje Zwoliński.

Zminimalizować ryzyko

Coraz bogatsza jest oferta przewodników narciarskich, z którymi można wyruszyć na jedno-, dwu- lub nawet kilkudniową wycieczkę. Im bardziej wymagająca trasa, tym mniejsze grupy wyruszają na wyprawę. Ceny w zależności od długości trasy wahają się od 250 zł do tysiąca złotych. Najczęściej oferowane są wyprawy w Tatrach Zachodnich i Wysokich, także po słowackiej stronie. Jest też oferta dla klientów z grubszym portfelem. Marcin Kacperek zabiera doświadczonych narciarzy na freerajdy w Alpy, jednak by tam jeździć, trzeba się czuć swobodnie na czarnych trasach narciarskich.
Na tym nie koniec. Do wyboru są także zjazdy w kirgiskiej dolinie Karakol, dokąd grupa jest transportowana śmigłowcem. Podobnie jak za kołem podbiegunowym w Szwecji, która jest idealna do skitourowych marszów, tak jak poorane fiordami wybrzeże Norwegii. Choć takie wyprawy to wydatek co najmniej kilku tysięcy złotych, chętnych nie brakuje. – Wielu moich klientów oszczędza przez cały rok na taki wyjazd – mówi Kacperek.
Przyjemność z jazdy poza trasami wiąże się jednak ze zwiększonym zagrożeniem lawinowym. Ale i na to zareagował rynek. Od kilku lat można zapisać się na kurs lawinowy, dokładnie taki sam, jaki przechodzą przewodnicy i ratownicy górscy. Choć oferta z roku na rok jest coraz szersza, to i tak miejsca trzeba rezerwować z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem. – Zaczynaliśmy od 20-osobowej grupy pięć lat temu. Rok później mieliśmy już 40 chętnych. W 2009 r. było już 6 grup 20-osobowych, w poprzednim roku przeszkoliliśmy ich 10. Podobnie będzie w tym sezonie, a najwcześniejsze wolne terminy mamy dopiero w kwietniu. Z naszą ofertą celujemy w młodych narciarzy, snowboardzistów i skitourowców – opowiada Lesiewski, którego stowarzyszenie wspólnie z TOPR prowadzi takie kursy. Ich cena nie przekracza kilkuset złotych, bo są współfinansowane przez ubezpieczycieli. Analogiczną ofertę mają też inni instruktorzy i ratownicy TOPR, którzy swój kurs prowadzą w schronisku w Dolinie Pięciu Stawów.
Jak przekonuje Lesiewski, zainteresowanie tą formą turystyki będzie rosło. – Już teraz niektóre alpejskie, kanadyjskie czy amerykańskie kurorty nie reklamują się długością tras narciarskich, tylko liczbą hektarów powierzchni, na które nie wjechał ratrak – mówi. Za tym idą technologia i sprzęt, który pozwala korzystać ze skitourów nie tylko ludziom młodym. – Coraz dokładniejsze detektory lawinowe, które umożliwiają dotarcie w krótkim czasie do osoby porwanej przez lawinę, czy plecki wyposażone w balony, pozwalające utrzymać się na powierzchni lawiny, sprawiają, że jest to sport coraz bardziej bezpieczny. Choć żaden sprzęt nie zastąpi fachowej wiedzy i doświadczenia – mówi Lesiewski.
Okazuje się, że pozatrasowa turystyka zaczyna przyciągać nie tylko narciarzy. Coraz częściej w okolicach Kasprowego Wierchu widać zjeżdżających poza trasą snowboardzistów. Na Zachodzie pojawiły się już rozkładane deski snowboardowe, które można stosować przy podejściach jak śnieżne rakiety. Należy się spodziewać, że za chwilę pojawią się na polskim rynku.