Jego największym idolem pozostaje syn małomównego francuskiego grabarza z XIX wieku, bez którego nie byłoby współczesnego browarnictwa. Dzieło „Studium nad piwem” Ludwika Pasteura – tego samego, który opracował pierwszą szczepionkę w dziejach ludzkości – stoi na widocznym miejscu w prywatnej bibliotece Fritza Maytaga. Ten amerykański biznesmen pozostaje ikoną nowoczesnego piwowarstwa. Udowodnił, że można produkować piwo w starym stylu w nowoczesnych realiach. I że można wygrywać z konkurencją wielkich browarów.
Starannie wykształcony człowiek może osiągnąć sukces we wszystkim – ta chińska dewiza przyświecała działalności Maytaga. Bez wątpienia był skazany na sukces, bo jego rodzinę stać było na opłacenie mu najlepszych szkół: Deerfield Academy oraz Stanford University. Jego dziadkiem był Frederick Louis Maytag I, założyciel koncernu Maytag, który był m.in. pierwszym dostawcą mechanicznych pralek na amerykański rynek. Ojciec Frederick Louis Maytag II nie tylko rozwinął odziedziczoną firmę, lecz także walnie przyczynił się do opracowania receptury produkcji sera pleśniowego, do którego wytworzenia można było używać tańszego mleka krowiego zamiast owczego, co przyniosło mu dodatkowe dziesiątki tysięcy dolarów zysku. Jednym słowem – Frederick Luis „Fritz” Maytag III od dziecka był milionerem. Ale postanowił pójść własną drogą.
Winna tej decyzja jest Kalifornia, do której pojechał studiować. – Urodziłem się w Iowa, chodziłem do szkoły dla chłopców w posępnym Massachusetts. Zachodnie Wybrzeże to zupełnie inny świat: otwartość, koedukacja, słońce – opowiadał w jednym z wywiadów. Tam też poznał smak piwa. – Pamiętam dokładnie: to był rok 1960. Wypiłem butelkę lokalnego trunku ze Steam Beer Brewing Company w San Francisco w pubie blisko kampusu. Nawet mi zasmakowało – wspomina.
Reklama
W połowie lat 60., już po ukończeniu studiów, zamieszkał w San Francisco. Nie wiódł zbyt skomplikowanego życia. Nie musiał, bo rodzinna fortuna skutecznie chroniła go przed powtarzalnością szarej codzienności, którą jego rówieśnikom wyznaczało podbijanie kart przyjścia/wyjścia w fabrykach czy biurach. Mówiąc w skrócie – dużo bywał na salonach, miał także ulubiony lokal, do którego wpadał na piwo czy drinka. Pewnego razu właściciel pubu nieoczekiwanie spytał go, czy odwiedził browar produkujący tak smakujący mu trunek. A widząc jego zdziwioną minę, wyjaśnił, że powinien to zrobić jak najszybciej, bo już za kilka dni Steam Beer Brewing Company ma zostać zamknięty. – Dwa dni później poszedłem obejrzeć fabrykę. A następnego kupiłem w niej pakiet kontrolny – mówi. Był wrzesień 1965 roku: tak narodziła się legenda mikrobrowarnictwa.
Maytag III nic nie wiedział ani na temat warzenia piwa, ani prowadzenia firmy. – W księgarni można było kupić książkę „Jak wychować szczeniaka”. No więc kupiłem podobną: „Jak być szefem”. To było całe moje doświadczenie – opowiada. Życie jest jednak najlepszym nauczycielem. Szybko przekonał się, dlaczego browar, który właśnie kupił, był bankrutem. Poprzedni właściciele szukali oszczędności – zdarzało się, że do produkcji piwa zamiast słodu jęczmiennego używali o wiele tańszego syropu kukurydzianego. To jednak wypaczało smak trunku i powodowało, że bardzo szybko się psuł. Restauratorzy nigdy nie wiedzieli, jakie piwo otrzymają – warzone w sposób tradycyjny czy oszczędny, więc przestali w ogóle składać zamówienia w Steam Beer Brewing Company.
Pierwszą decyzją nowego szefa browaru, która – jak się okazało – przesądziła o sukcesie całego przedsięwzięcia, był powrót do korzeni. Po pierwsze – browar pozostał przy technologii parowej, choć prąd był o wiele tańszy. Para wodna, tak jak w XIX wieku, wprawiała w ruch m.in. mieszadła kadzi zaciernych, pomp, śrutowników oraz ogrzewała kotły warzelne i zacierne. Po drugie – powrót do tradycyjnej receptury i, koniecznie, zaprzestanie sięgania po tańsze zamienniki. – Wydzieliłem nawet specjalne miejsce w browarze, które nazwałem laboratorium. Badaliśmy słód i eksperymentowaliśmy z proporcjami składników – mówi.
Była to jednak mozolna praca i gdyby nie finansowa pomoc rodziny, także i on musiałby ogłosić bankructwo. Wpływy ze sprzedaży eksperymentalnych piw były bowiem znikome, natomiast wydatki na browar nie malały. Jednak w 1971 roku, sześć lat po przejęciu browaru, Maytag gotów był do rzucenia rękawicy dużym koncernom. Miał dobrą receptę i jego browar, teraz przemianowany na Anchor Brewing, wypuścił na rynek pierwsze butelkowane piwo. Skala sukcesu zaskoczyła go.
Piwosze z okolic San Francisco szybko poznali się na nowym trunku. O produkcie Anchor Brewing zaczęło się też dużo mówić w całym kraju, jego picie stało się modne. Zamówienia były coraz większe, produkcja stale rosła. Na początku browar Maytaga warzył zaledwie kilkadziesiąt beczek piwa miesięcznie, szybko jednak liczba ta urosła do 100 tys. rocznie. – Ten sukces dał mi wielką satysfakcję oraz niezły zarobek. Jestem dumny z tego, że moje piwo można kupić nie tylko w Kalifornii, ale i na Manhattanie czy w Paryżu. Jednak nigdy nie chciałem przekształcić firmy w wielki browar. Porównam mój biznes do Uniwersytetu Stanforda: ta uczelnia jest duża, ale nigdy nie chciała być ogromna, bo to spowodowałoby negatywne skutki dla jakości nauczania. Tak samo i ja: mój browar stał się duży, ale wciąż jestem w stanie utrzymać jakość produkcji – mówił w jednym z wywiadów. Choć przyznaje, że raz o mały włos nie uległ pokusie stania się wielkim graczem. Na początku 1990 roku zamówienia przekroczyły możliwości produkcyjne Anchor Brewing. Maytag rozważał więc rozbudowę browaru i nawet wejście na giełdę, by pozyskać środki na niezbędne inwestycje. Jednak w ostatniej chwili porzucił ten pomysł. – Nie chciałem do mojej firmy wpuszczać przypadkowych ludzi – mówi.
Ratunek dla jego przedsiębiorstwa przyszedł z zupełnie nieoczekiwanej strony. Sukces niewielkiego Anchor Brewing sprawił, że w jego ślady poszli inni. Na amerykańskim rynku pojawiły się setki małych browarów, które oferowały piwa o niepowtarzalnych oraz ciekawych smakach. Maytag nie tylko nie walczył z konkurencją, ale nawet pomagał jej w stawianiu pierwszych kroków. Skala zamówień szybko więc spadła i nie musiał już mierzyć się z pokusą stania się wielkim.
Za swoją działalność 74-letni dziś Frederick Luis „Fritz” Maytag III doczekał się przydomku „ojca piwnego boomu”. Dziś z jego doświadczeń w prowadzeniu niewielkich browarów korzystają nie tylko piwowarzy ze Stanów Zjednoczonych, ale i reszty świata. Cały czas ma dla nich jedną radę: gwarancją sukcesu jest postawienie na jakość oraz warzenie takiej ilości piwa, by ową jakość było się w stanie utrzymać. – Największym wrogiem jest postawienie na masowość. Klienci szybko wyczują różnicę – powtarza.