W Grecji powstaje coraz więcej oddolnych inicjatyw obywatelskich oferujących sposoby przetrwania kryzysu. Są wśród nich lokalne grupy samopomocy, banki wymiany czasu, ochotnicze punkty lekarskie. Niektóre działają poza prawem.

Solidarna Społeczność Exarchii spotyka się raz na tydzień na opuszczonym parkingu w centrum ateńskiej dzielnicy o tej samej nazwie. Przy brudnym plastikowym stole siadają razem architekci, nauczyciele, lekarze, filmowcy, prawnicy. Większość z nich jest bezrobotna.

"To jest jak terapia. Spotykamy się, opowiadamy o wszystkim, co się stało, czego się dowiedzieliśmy, dyskutujemy o problemach i o tym, jak je rozwiązać. Dzięki temu czujemy, że w panującym koszmarze dnia codziennego nie jesteśmy sami. Pozbywamy się strachu" - mówi PAP bezrobotna od ponad dwóch lat 40-letnia reżyserka filmowa Tina.

Grupa powstała jesienią zeszłego roku, kiedy rząd wprowadził dodatkowy podatek od nieruchomości, popularnie zwany "haraczi", czyli po polsku haracz. Podatek ten, którego wartość zależy od rozmiaru i lokalizacji nieruchomości, niezależnie od tego, czy jej właściciel ma pracę czy też nie, wynosi między 800 a 1500 euro rocznie. Został dopisany do rachunku za energię elektryczną i za jego nieuregulowanie grozi taka sama kara, jak w przypadku niepłacenia za prąd: wyłączenie jego dostawy.

Zbankrutowany rząd grecki obarczył "haraczi" około 5,5 miliona gospodarstw domowych na okres dwóch lat (jest to podatek tymczasowy) i planował, że w ten sposób uzyska ponad dwa miliardy euro rocznie.

Reklama

>>> Czytaj też: Dlaczego ludzie ponoszą klęskę? Oto 5 zgubnych nawyków

Jednak zarówno podatek, jak i sposób jego ściągania wywołał w społeczeństwie burzę protestów. Wiele osób odmówiło jego płacenia. W maju grecki Sąd Konstytucyjny uznał, że uzależnienie dostawy prądu od spłaty podatku jest nielegalne.

Według Stefanosa, prawnika, który należy do Solidarnej Społeczności Exarchii, rząd jednak nie dał za wygraną.

"Wiele osób zapłaciło za prąd, ale nie zapłaciło podatku, i potem zostali poinformowani, że to, co już wpłacili, poszło na podatek, a za prąd jeszcze +wiszą+ i jeśli nie zapłacą, to prąd im wyłączą" - opowiada PAP Stefanos. Dodaje, że jest to jeden z głównych powodów, dlaczego członkowie grupy nie czują się winni, gdy działając wbrew prawu, podłączają ponownie do sieci mieszkania i domy pozbawione elektryczności.

"Mamy taki publiczny telefon komórkowy, działający 24 godziny na dobę. Gdy ktoś do nas zadzwoni z informacją, że przyszli go odłączyć, rozsyłamy do wszystkich SMS-y z adresem i zaraz tam jedziemy. Zwykle gdy jest nas dużo, elektrycy, którzy przyszli wykonać zadanie, odchodzą. A jeśli nie możemy przyjechać od razu, to przyjeżdżamy potem i znowu podłączamy. To prosta procedura. Znajomy elektryk nas nauczył" - tłumaczy Stefanos. Wyjaśnia, że taką operację grupa przeprowadziła 25 razy.

Grupa jest także w trakcie organizowania lokalnego punktu medycznego, w którym należący do niej lekarze będą pracować społecznie po kilka godzin dziennie, udzielając porad wszystkim tym, którzy nie mają pieniędzy na szpital. W tej chwili szukają opuszczonego budynku, który mogliby na ten cel odremontować.

Takie punkty - mówi Tina - istnieją już w innych dzielnicach Aten. Są coraz bardziej potrzebne, odkąd szpitale państwowe przestały przyjmować nieubezpieczonych chorych nawet w nagłych przypadkach.

"W szpitalu, żeby lekarz na ciebie spojrzał, trzeba teraz zapłacić pięć euro, nie mówiąc o wszystkich dodatkowych opłatach, jeśli potrzebne jest prześwietlenie albo inne badania. To samo dotyczy lekarstw. Coraz więcej ludzi na to nie stać. Ale lekarze pracujący w darmowych punktach mają wielu kolegów w tych szpitalach. Jeśli sytuacja tego wymaga, zawsze mogą spróbować pomóc choremu, wepchnąć go tylnymi drzwiami, załatwić jakieś badanie za darmo" - tłumaczy reżyserka.

>>> Zobacz też: Rządowe długi Europy - zobacz ranking

Tina dodaje, że sama do tej pory płaciła wszystkie podatki, ubezpieczenia i opłaty licencyjne i nigdy wcześniej nie przyszłoby jej do głowy, że może być inaczej. Teraz jednak często czuje się jak wyjęta spod prawa. Jej samochód jest nieubezpieczony, prąd - kradziony, lekarstwa, które zażywa, załatwiane "na lewo".

"Wszystkie moje projekty zawodowe zostały odwołane, bo państwo nie ma na nie funduszy. Ja też na nic nie mam pieniędzy. Ta sytuacja nie powstała z mojej winy, zostałam w nią wepchnięta" - mówi Tina.

Anna, bezrobotna socjolog należąca do Komitetu Inicjatywy Mieszkańców Exarchii - innej grupy samopomocowej działającej w tej samej dzielnicy - mówi PAP, że czuje się podobnie. Prądu co prawda jeszcze jej nie wyłączono, ale dostała już dwa ostrzeżenia, więc stanie się to lada moment. "Haraczi" w przypadku Anny wynosi 840 euro i na zapłacenie podatku po prostu jej nie stać.

Grupa Anny jest znana z tego, że w 2008 roku przejęła kontrolę nad dużym parkingiem w centrum Exarchii, na którym działali handlarze narkotyków, i przekształciła go w piękny park, w którym latem na odrapanej ścianie wyświetlane są za darmo stare filmy. W położonym nieopodal opuszczonym budynku komitet prowadzi też klubokawiarnię, gdzie można posiedzieć przez kilka godzin, grając w szachy czy w karty, przy filiżance kawy lub herbaty ze społecznej zrzutki.

"W mieście, w którym filiżanka capuccino w dalszym ciągu kosztuje pięć euro, dla bezrobotnego to prawdziwy luksus" - mówi Anna.

"Teraz pracujemy nad powołaniem banku czasu, czyli stworzeniem w internecie społeczności ludzi, którzy - ponieważ nie mają pieniędzy - będą się wymieniali swoimi umiejętnościami. Wiemy, że podobne banki działają w wielu miejscach w kraju; najwyższy czas, żeby jeden powstał tutaj. Już planuję, co będę mogła zaoferować: myślę, że lekcje angielskiego i hiszpańskiego, a także opiekę nad dziećmi" - dodaje Anna.