Nowy projekt dyrektywy tytoniowej przewiduje wprowadzenie restrykcyjnego prawa uderzającego w producentów e-papierosów. Wciąż nie zbadano bowiem w pełni wpływu tego produktu na ludzkie zdrowie.
Obecnie w tym zakresie panuje wolnoamerykanka: każde państwo członkowskie prowadzi inną politykę, Polska zaś należy do tych krajów, które nie mają żadnych regulacji. Unijne przepisy miałyby wprowadzić jasne zasady produkcji i sprzedaży elektronicznego dymka. W zależności od zawartości nikotyny e-papieros uzyskiwałby status albo produktu leczniczego, albo zwykłego papierosa. Te zawierające nikotynę w dawce niższej niż 4 mg/ml mogłyby być swobodnie wprowadzane do obrotu, zaopatrzone jedynie w ostrzeżenia zdrowotne. W razie przekroczenia progu na sprzedaż e-papierosów trzeba będzie uzyskać takie samo zezwolenie jak na handel produktami leczniczymi, np. służącymi do nikotynowej terapii zastępczej.
Jak tłumaczy w rozmowie z DGP przedstawiciel Komisji Europejskiej, nowe przepisy mają chronić konsumentów i wprowadzić przejrzyste reguły co do reklamy produktów. – Nawet jeśli e-papierosy nie są tak szkodliwe jak normalne, to powinny być kontrolowane, bowiem zawierają substancje, które są uzależniające i mogą być wprowadzeniem do palenia normalnych papierosów – mówi nam z kolei Łukasz Balwicki z Polskiego Towarzystwa Programów Zdrowotnych.
Obecną lukę prawną wykorzystują dziś nawet uczniowie. Nauczyciele skarżą się, że młodzi coraz częściej palą e-papierosy w szkołach i nikt im tego nie może zakazać, bo nie ma ku temu podstaw prawnych. Nie istnieją również ograniczenia w sprzedaży elektronicznych papierosów. Duża część handlu nimi odbywa się przez internet.
Reklama
Tymczasem ich wpływ na zdrowie nie jest jeszcze znany. Z badań przeprowadzonych przez dr. Macieja Goniewicza z brytyjskiego Queen Mary University of London wynika, że dawki nikotyny pobierane przez użytkowników e-papierosów nie są wyższe niż dawki wdychane z dymem papierosów konwencjonalnych. Co więcej, ilość substancji toksycznych w porównaniu z papierosami jest znikoma. Jednak w badaniach wyszło też, że producenci nie zawsze uczciwie podają zawartość substancji znajdujących się w tego typu produktach.
Gdyby Komisja Europejska przyjęła dyrektywę, mogłoby to oznaczać, że szybko rozwijający się rynek e-papierosów zostałby przyhamowany. Wśród ich producentów dominują małe i średnie firmy, których nie będzie stać na poniesienie dodatkowych kosztów związanych z uzyskiwaniem zezwoleń na sprzedaż i wprowadzeniem ostrzeżeń zdrowotnych.
Obecnie rynek e-papierosów szybko rośnie, w przeciwieństwie do tradycyjnego. Ten ostatni w 2012 r. skurczył się o prawie 8 proc. Sprzedawcy papierosów elektronicznych deklarują natomiast 10-, 20-proc. wzrosty sprzedaży swoich wyrobów. Research and Markets szacuje wielkość światowego rynku e-papierosów na 400 mln dol. Do 2015 r. ma on wzrosnąć pięciokrotnie. Z kolei Euromonitor International utrzymuje, że wartość rynku już dziś przekroczyła 2 mld dol.
Skąd te rozbieżności? – Rynek podlega dużym wahaniom, część klientów po pewnym czasie rezygnuje z korzystania z e-papierosów. Dlatego niezwykle trudno jest ustalić faktyczny przyrost w liczbie użytkowników – tłumaczy nam przedstawiciel sklepu E-Smoke z Limanowej, dystrybutor produktów Volish, Mild i Provouge.