Szkoły, urzędy, firmy prywatne i państwowe – wszystkie są poddawane kontrolom. Mają one uchronić budżet przed oszustami, nadużyciami finansowymi i korupcją, wykazać nieprawidłowości, zwrócić uwagę na zagrożenia, ocenić jakość usług. Teoria jest piękna, praktyka dużo brzydsza. Bo bardzo często są to dmuchane kontrole. Takie, w których obie strony doskonale wiedzą, co i jak będzie weryfikowane. Rola szefów kontrolowanych podmiotów sprowadza się do wyuczenia formułek na znane wcześniej pytania. Z kolei kontrolerzy mają świadomość, że sprawdzane przez nich firmy czy urzędy potrafią oszukiwać, zbytnio się tym nie jednak przejmują, bo zależy im wyłącznie na zrealizowaniu rocznego planu.
Pod koniec ubiegłego roku rodzice w jednym z przedszkoli w Łódzkiem otrzymali od dyrektora pytania i odpowiedzi, których mieli się nauczyć. Poinformował ich przy okazji, że za miesiąc spodziewa się wizytatorów, którzy będą oceniać placówkę, więc liczy na ich współpracę. W trakcie takiej ewaluacji pod uwagę brane są opinie dzieci, pedagogów oraz rodziców. Od opinii także tych ostatnich zależy ocena końcowa, która jest publikowana w internecie. Dla dyrektora dobra nota to być albo nie być – kiepsko ocenione przedszkole nie będzie wybierane.
Rodzice nie kryli zdumienia, że mają opowiadać o rzeczach, które się nie zdarzyły. Że przedszkole prowadzi dla nich różnego rodzaju warsztaty, że są w nim dni otwarte, że są organizowane konkursy recytatorskie w językach obcych dla przedszkolaków. A najlepiej, gdyby wszyscy wyrecytowali chórem, że „przedszkole podejmuje wszelkie działania w trosce o wszechstronny rozwój dziecka oraz najlepsze przygotowanie go do podjęcia nauki w szkole. A sposób informowania zależy od informacji, jakie mają być przekazane. Również jest wzorowy i bez zarzutów”.
Kontrola przebiegłaby bez większych zgrzytów, gdyby nie część „niedouczonych” rodziców, którzy recytowali odpowiedzi na inne pytania, niż zadawali wizytatorzy. Dodatkowo inni poskarżyli się w kuratorium. Sprawa machlojek dyrektora przedszkola się wydała. Ewaluacja została jednak dokończona, bo przepisy nie przewidują jej przerwania. Placówka wypadła nieźle, a więc wysiłek jej szefa jednak się opłacił.
Reklama

Miesiąc wcześniej

Nie mamy wpływu na to, że kontrola zamienia się w farsę, nie mamy wpływu na nieuczciwych dyrektorów, którzy próbują nas przechytrzyć i uciekają się do tego typu metod – przytakuje w rozmowie z DGP Grażyna Haraśna, wizytator z delegatury Kuratorium Oświaty w Piotrkowie Trybunalskim. – Pojawiają się pomysły, aby pytania, które padają w czasie kontroli, były utajnione, ale wszystko pozostaje po staremu – dodaje.
Kuratoria przyznają, że przebieg ewaluacji jest do bólu przewidywalny, więc przedszkola i szkoły są w stanie przedstawić się w jak najlepszym świetle. – Na naszej stronie internetowej można zapoznać się z arkuszem kontroli, bo formuła tego badania na to zezwala. To są konkretne pytania, które ustawodawca dodatkowo opatrzył komentarzem, dlatego ewaluacja przypomina malowanie trawy na zielono – przyznaje dr Bożena Marzec, dyrektor wydziału nadzoru pedagogicznego Kuratorium Oświaty w Katowicach.
Wizytatorzy przyznają również, że z powodu publikowania raportów dyrektorów nie interesuje to, co mają poprawić. Ich interesuje wyłącznie otrzymanie najwyższej oceny. – W większości szkół i przedszkoli przygotowuje się rodziców, uczniów i nauczycieli do ewaluacji. Nie ma w tym nic zdrożnego – oburza się Tomasz Malicki, dyrektor Liceum Ogólnokształcącego nr 1 im. Bartłomieja Nowodworskiego w Krakowie. Według niego każda placówka chce wypaść jak najlepiej, aby później uczniowie chętnie ją wybierali. A poza tym, jak dodaje, rodzice z reguły nie śledzą na bieżąco szkolnych wydarzeń, więc nie wiedzą, co robi ona na rzecz ich dzieci. – Dlatego przed kontrolą trzeba poinstruować osoby uczestniczące w badaniu – podkreśla.
W Polsce większość kontroli zapowiada się dużo wcześniej. Z reguły to tydzień, choć w przypadku ewaluacji aż miesiąc. – W ciągu 30 dni szkoła, która sobie nie radzi, może na potrzeby kontroli zamienić się w superplacówkę. Ale przecież w tym wszystkim nie o to chodzi – mówi dr Bożena Marzec. Podkreśla, że w Wielkiej Brytanii obowiązują inne rozwiązania. – Tam wizytator dzwoni dzień przed kontrolą, z reguły ok. godz. 14. Dyrektor nie ma czasu na malowanie trawy – dodaje ze śmiechem. Zdaniem wizytatorów trzeba zmienić system kontroli: kontrole nie powinny być zapowiadane z aż tak wielkim wyprzedzeniem, nie powinny być też znane pytania, które padną w trakcie weryfikacji. – Dyrektor przedszkola czy szkoły powinien być tylko informowany o temacie kontroli, np. że będzie ona przeprowadzona z zakresu realizacji podstawy programowej. I tylko tyle – uważa Grażyna Haraśna.
Jednak nie wszyscy kontrolerzy uważają instruowanie urzędników i innych osób biorących udział w weryfikacji za coś nagannego. Przeciwnie – uważają, że osoby odpowiednio pouczone ułatwiają pracę inspektorom. – Dla nas ważne jest, aby kontrola przebiegała sprawnie. A czy urząd będzie prowadzić w tym celu specjalne szkolenia, jak poradzić sobie z kontrolerem, nie ma tu większego znaczenia. Dlatego nie jest wykluczone, że może być taka procedura w gminie, że skarbnik poinstruuje urzędników, jak mają się zachować w czasie kontroli – przyznaje Grażyna Jakubowicz, naczelnik wydziału kontroli Regionalnej Izby Obrachunkowej w Poznaniu.
O tym, że niezapowiedziane kontrole są efektywniejsze, świadczą dane. Na przykład katowickie kuratorium oświaty w ubiegłym roku w trakcie doraźnych wizytacji wykryło 174 nieprawidłowości, a podczas zapowiedzianych – tylko 22. Jednak i z nalotami urzędnicy potrafią sobie poradzić. – Całą dokumentację tworzą pod kontrolerów, bo wiedzą, co będzie sprawdzane oraz o co będą pytani. Dlaczego pracownik zatrudniony na umowę-zlecenie przychodzi codziennie do pracy? Tak preparują dokumenty, że wynika z ich, iż dzieje się to sporadycznie, więc nie potrzebuje etatu – opowiada Aleksander Proksa, radca prawny, były prezes Rządowego Centrum Legislacji. Dodaje, że przy planowanych kontrolach nie powinno się ujawniać kontrolerom, do jakiej komórki mają się wybrać. Taką informację powinni otrzymać tuż przed wyjazdem do wskazanej instytucji. – Świat urzędniczy bardzo dobrze się zna i utrzymuje stosunki koleżeńskie. Więc często naturalnym odruchem jest, że kontroler zadzwoni do kolegi, aby się przygotował, bo jutro będzie u niego – dodaje.

Nikt nic nie wie

Większość instytucji, co dla nich naturalne, nie lubi być kontrolowana. Na dodatek sprzyja im prawo. – W przypadku branży produkcyjnej i handlowej oraz w przypadku prawdopodobieństwa popełnienia przestępstwa możemy dokonywać kontroli doraźnej, ale już w firmach usługowych (wyłączając prawdopodobieństwo popełnienia przestępstwa – aut.) musimy się zapowiadać – mówi Kamil Kałużny z Okręgowego Inspektoratu Pracy w Łodzi. Wskazuje, że ustawa o swobodzie działalności gospodarczej zabrania dokonywania nagłych kontroli we wszystkich podmiotach prywatnych, aby obecność inspektorów nie zakłócała działania przedsiębiorstwa. Podkreśla, że takie ograniczenie dotyczy nie tylko inspekcji pracy, ale też innych podmiotów kontrolujących.
Okazuje się jednak, że przy zapowiadanych kontrolach liczy się tylko jedno. – Opieramy się na dokumentach, które otrzymaliśmy, a także zeznaniach pracowników – mówi Kamil Kałużny. W efekcie pracodawca, który niewłaściwie prowadzi np. ewidencję czasu pracy w ciągu tygodnia, może szybko doprowadzić do jej uzupełnienia i poinstruowania pracowników, jak mają się zachowywać przy kontrolerach.
Jednak w całej tej karuzeli z wyłapywaniem nieprawidłowości prowadzenie czynności kontrolnych spowszedniało inspektorom. – Nie ma się co dziwić, przecież każdy kontroler to urzędnik. A jeśli dodatkowo marnie zarabia i nie otrzymuje premii za wyłapanie nieprawidłowości, podchodzi do tej pracy z dużą powierzchownością – przekonuje Aleksander Proksa. Jego zdaniem część osób zajmująca się kontrolą skupia się na wykonaniu rocznego planu, ale już nie martwi się o to, czy wydane przez nich zalecenia zostaną zrealizowane.
Dlatego też nie powinno nikogo dziwić, że szkoły będą bojkotować nałożone przez rząd od września 2014 r. prawo, że pierwsze klasy nie mogą liczyć więcej niż 25 uczniów. – Może zdarzyć się sytuacja, że gmina nie zgodzi się na zatrudnienie nowych pedagogów, aby poprowadzili dodatkową klasę. W efekcie, nawet jeśli kurator skontroluje placówkę, wójt będzie się zasłaniał trudną sytuacją finansową. Nie musi respektować wyników nadzoru – uważa Beata Zawadka ze Szkoły Podstawowej nr 2 w Pruszkowie.
Poza dyrektorami szkół i przedszkoli, którzy chcą, aby po przeprowadzonej ewaluacji dobrze o nich pisano, coraz mniej instytucji poważnie traktuje kontrole. Zalecenia są ignorowane lub wdrażane czasowo. Za przykład można podać raporty NIK dotyczące zatrudniania w gminie pracowników samorządowych. Za każdym razem dowiadujemy się, że urzędnicy zatrudniani są po znajomości i często z pominięciem procedury konkursowej, w dodatku dochodzi do nieuprawnionych awansów. I w dalszym ciągu są nieprawidłowości. Do tego dochodzi łagodne stanowisko NIK, która w swoich raportach często podkreśla, że były nieprawidłowości, ale generalnie wszystko jest w porządku. Podobnie jest w przypadku Państwowej Inspekcji Pracy, która – zwłaszcza przy pierwszej kontroli – prosi, aby usunąć nieprawidłowości. Mandat, który wynosi do 2 tys. zł (przy recydywie wzrasta do 5 tys. zł), jest prawdziwą rzadkością. W ślad za nimi idą kontrolerzy z inspekcji sanitarnej, która co roku pisze w obszernych raportach o nieprawidłowościach m.in. w szkołach. Na przykład z ostatniego dokumentu PIS wynika, że co trzecia z 5 tys. zerówek nie spełnia kryteriów do przyjęcia maluchów (nie ma wydzielonych placów zabaw, urządzenia sanitarne nie są dostosowane do wzrostu dzieci, meble nie mają certyfikatu, w niektórych nie ma możliwości dożywiania dzieci). Te wymienione nieprawidłowości mogą tylko irytować rodziców i szefową resortu edukacji narodowej, bo podmioty, które zostały skontrolowane, obiecały, że się poprawią. I tyle. Tam też nie sypią się mandaty, a podmioty kontrolowane nie robią z tego wielkiej tragedii. Przecież dzieci muszą iść do szkoły bez względu na to, czy inspektorzy wykazali uchybienia, czy też nie.
Od września 2011 r. wszystkie szkoły muszą zapewniać uczniom dostęp do ciepłej wody. Z ostatniego raportu Głównej Inspekcji Sanitarnej wynika, że nakaz ten nie jest w pełni egzekwowany, bo w 313 szkołach nadal nie ma ciepłej wody, a bywają też przypadki, gdzie dzieci korzystają z ubikacji na zewnątrz budynku. Kontrolerzy przyznają, że mandat mógłby wynieść w tym przypadku nawet do 20 tys. zł. Ale nie chcą rujnować biednych samorządów, więc co roku bezproduktywne kontrole odbywają się w najlepsze. Janowi Bondarowi, rzecznikowi prasowemu GIS, pozostaje tylko trzymać fason i powtarzać, że z roku na rok warunki sanitarne w placówkach oświaty się poprawiają, a zastrzeżenia można mieć tylko do tempa prac.

Weryfikacja po tragedii

W każdym raporcie pokontrolnym są plusy i minusy. Ważne, aby tych drugich nie było zbyt wiele, bo jeszcze dyrektor szkoły obrazi się na wizytatora, z którym na co dzień przecież się przyjaźni. – Wartość takich kontroli jest niewielka, a poświęcony im nakład prac nie przynosi znacznych efektów – uważa Aleksander Proksa. Jego zdaniem spokojnie można byłoby z nich zrezygnować lub przeprowadzać je rzadziej, a i tak nie doszłoby do żadnej katastrofy.
A ostatnie wydarzenia pokazują, że kontrole na poważnie są przeprowadzane wtedy, gdy wydarzy się tragedia. – W Polsce niby wszyscy wszystkich kontrolują, ale dopiero jak dojdzie do nagłośnionego medialnie nieszczęścia, np. śmierci bliźniaków we włocławskim szpitalu, to wtedy dopiero przychodzi opamiętanie i wysłanie kontrolerów, którzy muszą znaleźć winnych i ukarać zapracowanych lekarzy – mówi dr Stefan Płażek, adiunkt w Katedrze Prawa Samorządu Terytorialnego Uniwersytetu Jagiellońskiego. Tłumaczy, że przecież wcześniej w tym szpitalu też były kontrole, ale nikt nie dostrzegał w nich, że lekarze pracują na kilku etatach i są przemęczeni.
A więc do czasu, gdy nie zmieni się system przeprowadzania kontroli, będą one tylko sztuką dla sztuki, sposobem na tworzenie kolejnych stanowisk urzędniczych.
U nas kontrole zapowiada się dużo wcześniej. Z reguły to tydzień, choć w przypadku ewaluacji miesiąc. W ciągu 30 dni szkoła, która sobie nie radzi, może na potrzeby kontroli zamienić się w superplacówkę