W dobie komunikacji elektronicznej jest de facto martwym zapisem, budzi wiele wątpliwości interpretacyjnych, ale ma również wielu zwolenników, którzy twierdzą, że wyborca nie może działać pod czyimkolwiek wpływem

Przedłużenie o półtorej godziny ciszy wyborczej z powodu incydentu na Śląsku zdezorganizowało w niedzielny wieczór plany stacji telewizyjnych i radiowych oraz milionów wyborców czekających na wyniki głosowania. W sieci zawrzało, pojawiły się głosy namawiające do złamania przepisów i publikacji sondażowych wyników.

Cisza wyborcza przegrywa z mediami elektronicznymi. W niedzielę już po południu można było przeczytać na niektórych forach, ile procent głosów ma „Budyń”, a ile „Bigos”, pod którymi to pseudonimami kryli się Andrzej Duda i Bronisław Komorowski. Problem wystąpił jednak znacznie wcześniej. Już w wyborach parlamentarnych w 2011 r. jeden z politycznych blogerów chwalił się, że zna „proporcje sałatki jarzynowej”, w skład której wchodziły m.in. kartofle, jajka, ogórki, jabłko i marchewka.

– Cisza wyborcza to przejaw szerszego problemu, jakim jest niedostosowanie naszego prawa do rozwoju nowoczesnych technologii. Organa ścigania niechętnie ingerują w sprawy wyborcze, a gdyby chciały to robić, miałyby z tym problem. Policja i sąd musiałyby bowiem w ekspresowym trybie decydować, czy publikacja danego materiału spełnia definicję agitacji wyborczej, czy nie – tłumaczy Filip Pazderski z Instytutu Spraw Publicznych.

Reklama

Problemem byłyby na przykład wpisy na portalach społecznościowych. Jeszcze przed ostatnimi eurowyborami Państwowa Komisja Wyborcza poinformowała bowiem, że formą agitacji wyborczej jest również lajkowanie profilu kandydata w tych mediach, udostępnianie jego zdjęcia, a nawet kopiowanie wpisów dokonywanych przez kandydatów.
Instytucję ciszy wyborczej reguluje w Polsce ustawa – Kodeks wyborczy, zgodnie z którą „kampania wyborcza rozpoczyna się z dniem ogłoszenia aktu właściwego organu o zarządzeniu wyborów i ulega zakończeniu na 24 godziny przed dniem głosowania”. Ustawa mówi dalej, że „w dniu głosowania oraz na 24 godziny przed tym dniem prowadzenie agitacji wyborczej, w tym zwoływanie zgromadzeń, organizowanie pochodów i manifestacji, wygłaszanie przemówień oraz rozpowszechnianie materiałów wyborczych jest zabronione”.

>>> Czytaj też: Oficjalne wyniki PKW: Andrzej Duda wygrał wybory prezydenckie

– Cisza wyborcza sama w sobie jest bardzo dobrym pomysłem, z założenia bowiem ma pozwolić wyborcy na odłączenie się z wyborczego zgiełku i przemyślenie swoich decyzji – mówi Pazderski.

Instytucja ciszy wyborczej nie obowiązuje powszechnie. W Stanach Zjednoczonych na przykład Sąd Najwyższy uznał w 1992 r., że ograniczenie możliwości prowadzenia kampanii na terenie większym niż bezpośrednia okolica lokali wyborczych byłoby sprzeczne z zapisaną w konstytucji zasadą wolności słowa. W krajach takich jak Belgia, Dania, Niemcy, Holandia czy Wielka Brytania nie ma na przykład ograniczeń dotyczących publikacji sondaży (chociaż na Wyspach pomysł wprowadzenia zakazu ich publikacji pojawił się po ostatnich wyborach do Izby Gmin).

W Polsce pod wpływem m.in. nagminnego łamania ciszy w mediach społecznościowych pojawia się postulat jej zniesienia. To oczywiście wymagałoby odpowiedniej nowelizacji ustawy, do czego potrzebna jest zwykła parlamentarna większość. Już w 2011 r. eurodeputowany Ryszard Czarnecki nazwał ciszę wyborczą „czystym absurdem”. W ub.r. z pomysłem jej zniesienia wystąpił Sojusz Lewicy Demokratycznej wsparty przez posłów Twojego Ruchu. Przeciwko pomysłowi opowiedziało się Prawo i Sprawiedliwość, a prezes Jarosław Kaczyński sugerował nawet zwiększenie kar za łamanie przepisów.

Cisza wyborcza nie obowiązywała w Polsce tylko podczas jednych wolnych (wtedy jeszcze tylko częściowo) wyborów – w 1989 r. Wprowadzono ją w 1991 r. wraz z nową ordynacją wyborczą. Jej naruszenie jest wykroczeniem, za które grozi kara w postaci grzywny od 20 do nawet 5 tys. zł. Z kolei złamanie zakazu podawania do publicznej wiadomości sondaży to występek, za który kara może wynieść od 500 tys. zł do nawet 1 mln zł.