„Estonia nie zamierza pozostać biernym obserwatorem kryzysu uchodźczego. Naszym moralnym obowiązkiem jest pomoc ludziom w niebezpieczeństwie” – za tym patetycznym komunikatem na stronie internetowej rządu najmniejszej bałtyckiej republiki kryje się konkretny plan działania i całkiem hojny (na miarę jednego z biedniejszych krajów UE) budżet.
Zgodnie z prawem krajowym azylantom, którzy osiedlą się w Estonii, przysługuje taka sama pomoc socjalna co obywatelom, czyli ok. 130 euro miesięcznie (dla porównania w Danii otrzymują oni prawie 800 euro), a także wszelkie świadczenia zdrowotne, rodzinne czy te związane z bezrobociem. Ponadto przez dwa lata mogą liczyć na darmowe mieszkanie, pomoc w znalezieniu pracy, a także lekcje języka i opiekę tłumacza. I mimo że kwestia przyjmowania uchodźców budzi w estońskim społeczeństwie tak samo skrajne reakcje jak wszędzie w Europie, to – jak podaje lokalny resort spraw wewnętrznych – żaden z 77 przesiedlonych tam w zeszłym roku migrantów nie uciekł na Zachód. Od początku 2017 r. do Estonii przyjechało kolejnych 55 azylantów z 329-osobowej grupy mieszkańców obozów w Grecji i we Włoszech, mających docelowo osiedlić się w tym kraju.
1,3-milionowa Estonia to jednak jedyna republika bałtycka, której nie opuszczają masowo relokowani tam uchodźcy. Pod koniec lutego tego roku szefowa Shelter Safe House, najważniejszej na Łotwie organizacji pozarządowej pomagającej azylantom, poinformowała, że zaledwie pięć osób przesiedlonych z Włoch i Grecji przebywa jeszcze w kraju.
Tymczasem z oficjalnych unijnych statystyk wynikało, że władze przyjęły już blisko 200 cudzoziemców (do maja liczba ta podskoczyła do przeszło 300).
Reklama
– Jednym z powodów wyjazdów jest fakt, że na Łotwie są często duże trudności z zapewnieniem uchodźcom zakwaterowania. Poza tym, mimo że na początku przysługuje im wsparcie finansowe w wysokości 130 euro miesięcznie, to niedawno skrócono okres jego wypłaty z 12 miesięcy do 10 – tłumaczy Didzis Melbiksis z Biura Wysokiego Komisarza ds. Uchodźców (UNHCR) na Europę Północną. W ramach europejskiego planu relokacji Łotwa zgodziła się przyjąć 531 uchodźców, ponad dwa razy więcej niż od czasu ogłoszenia niepodległości w 1991 r.
Do Niemiec udała się też zdecydowana większość z 90 Syryjczyków i Irakijczyków, którzy w ramach programu relokacji w ubiegłym roku trafili na Litwę.

>>>Czytaj więcej: Migranci, uchodźcy i kary. O co grają Bruksela i Warszawa?

– Tak naprawdę nawet nie dyskutuje się, dlaczego wyjechali – przyznaje prof. Lyra Jakulevičiene, ekspertka praw człowieka z Uniwersytetu Michała Römera w Wilnie. – Przypuszczam, że powody wyjazdów są naturalne: relacje rodzinne, lepsze szanse na znalezienie pracy czy umiejętności językowe. Do pozostania pewnie nie zachęcają też niepewne perspektywy społecznej integracji. Co więcej, pod koniec 2015 r. rząd w związku z unijnym programem relokacji znacząco obniżył wysokość przyznawanej im pomocy finansowej (obecnie czteroosobowa rodzina dostaje miesięcznie 450 euro przez pół roku – red.) – podkreśla prof. Jakulevičiene.
Niespełna 30 uchodźców z niechęcią przyjęły w tym roku Czechy i Słowacja. Przywódcy tych państw otwarcie deklarują, że nie wierzą w integrację muzułmanów z europejskim społeczeństwem. Obaj w międzyczasie usilnie lobbują w Brukseli za porzuceniem planu rozdziału azylantów na podstawie odgórnie wyliczanych kwot. ⒸⓅ