Indeks niepewności polityki gospodarczej, mierzony przez ekonomistów Scotta Bakera i Nicholasa Blooma, osiągnął najwyższy poziom w historii pomiarów, czyli od początku dekady. A dane makroekonomiczne wyglądają coraz lepiej. Produkcja przemysłowa na świecie przyspiesza, nastroje konsumentów są dobre, bezrobocie spada, i poza kilkoma ogniskami zapalnymi, jak Turcja czy Brazylia, generalnie jest spokojnie.
Rozziew między obawami a rzeczywistością najbardziej widać w Wielkiej Brytanii, gdzie trwa debata o tym, dlaczego ekonomiści tak bardzo pomylili się w ocenie skutków referendum na temat brexitu. Jeszcze latem panowało powszechne przekonanie, że skończy się szybkim załamaniem gospodarki. Tymczasem wzrost utrzymał się na stabilnym poziomie, recesji nie ma, a dziś prezes Banku Anglii mówi o tym, że trzeba podnieść prognozy wzrostu.
Dlaczego ekonomiści się pomylili? Są trzy wyjaśnienia, niewykluczające się nawzajem. Po pierwsze, możliwe, że większość po prostu źle oceniła działanie mechanizmów makroekonomicznych. Ekonomiści banku Morgan Stanley, wieszczący po referendum recesję, wprost ogłosili, że pokornie przyznają się do winy. Po drugie, możliwe, że większość ekspertów ma rację co do negatywnego wpływu brexitu, ale ten efekt nadejdzie później od oczekiwań. Po trzecie, ekonomiści ulegli efektowi stadnemu – jedni eksperci naśladują innych, bojąc się samotnej wpadki w razie błędu, i pozbawiając społeczeństwo pełnego spektrum opinii.
Czy eksperci źle zrozumieli mechanizmy makroekonomiczne? Błąd większości polegał na tym, że przecenili wpływ niepewności politycznej na gospodarkę. Ani konsumpcja, ani inwestycje w Wielkiej Brytanii nie ucierpiały istotnie w III kwartale, czyli po referendum. To akurat błąd popełniany bardzo często. Ekonomiści mocno zaangażowani w debaty o podłożu politycznym mają tendencję do przeceniania krótkookresowego wpływu wydarzeń politycznych na gospodarkę, jakby dając się zwieść przekonaniu, że biznes i społeczeństwo żyją tym, czym żyją media. Reakcja gospodarki brytyjskiej na referendum to tylko jeden z przykładów, że wpływ niepewności politycznej jest ograniczony. Inny to Hiszpania, gdzie przez rok nie było rządu, a gospodarka notowała bardzo wysokie tempo wzrostu.
Reklama
Może więcej słuszności jest w drugim wyjaśnieniu? To, że nie udało się przewidzieć krótkookresowej zmiany sentymentu gospodarstw domowych i firm, można łatwo wyjaśnić, takie zmiany są po prostu trudne do przewidzenia. Ale długookresowa prognoza negatywnych efektów referendum opiera się na przekonaniu znacznie lepiej ugruntowanym – że ograniczenia w handlu międzynarodowym muszą ograniczyć wzrost gospodarczy. Na razie wygląda na to, że Wielka Brytania zmierza do brexitu w wersji hard, czyli całkowitego wyeliminowania się z wolnego rynku i do negocjacji nowych umów handlowych. Są podstawy, by sądzić, że to uderzy w inwestycje, szczególnie w przetwórstwie i sektorze finansowym. Jednak warto pamiętać, że coraz więcej mainstreamowych ekonomistów twierdzi, że ograniczenia w handlu są uzasadnione, jeżeli mają prowadzić do większej spójności społecznej i akceptacji dla globalizacji.
Największy problem z prognozami nie polegał jednak na tym, że były one błędne lub że pominęły jakiś czynnik, a inny nadmiernie wyeksponowały, ale na tym, że były stadne. Przy oczywistej niepewności odnośnie do oceny wpływu brexitu na gospodarkę, wśród ekonomistów ukształtował się niemalże perfekcyjny konsensus. Erik Fossing Nielsen, główny ekonomista UniCredit w Londynie, pisał przed referendum brytyjskim: „Ekonomiści często się różnią, ale konsensus, że brexit jest zły dla wzrostu gospodarczego, jest bezprecedensowy”. Takie konsensusy zawsze są podejrzane, ponieważ w sferze politycznej, społecznej i gospodarczej bardzo rzadko zdarza się, by coś było pewne. Mój ulubiony przykład błędnego konsensusu to opinia ekonomistów na temat sukcesu strefy euro. W 2008 r. Komisja Europejska opublikowała 350-stronicowy raport podsumowujący dziesięciolecie wspólnej waluty, którego jedną z konkluzji było zdanie: „euro to spektakularny sukces”. Pod tym zdaniem podpisałaby się wtedy zdecydowana większość mainstreamowych ekonomistów. Dwa lata później wiadomo już było, że to kompletna bzdura.
Efekt stadny w prognozach i opiniach ekonomicznych – i nie tylko – wynika z tego, że mimo liberalnej kultury, w jakiej żyjemy, bardzo źle traktowany jest nonkonformizm. Dotyczy to zarówno mediów, jak i świata naukowego. Po kryzysie finansowym pojawiło się wiele opinii (np. ekonomisty z MIT Ricardo Caballero), że ekonomia została sprowadzona do majsterkowania przy mainstreamowych modelach, a próby budowania alternatywnych teorii są skazane na porażkę. Podobno trochę się w tej kwestii zmieniło, ale chyba niewiele więcej niż trochę.
W biznesie istnieje słynna teoria 80/20, która wskazuje, że za 80 proc. zjawisk odpowiada 20 proc. przyczyn. Na przykład 80 proc. przychodów firmy generuje 20 proc. klientów, 80 proc. majątku jest w posiadaniu 20 proc. obywateli itd. Można ją zastosować również do rynku opinii. Trendy wyznacza 10–20 proc. aktywnych osób, a reszta tylko naśladuje. To sprzyja budowaniu pozornych konsensusów.
Kiedy przeczytają państwo „ekonomiści są zgodni”, powinna się zawsze zapalić czerwona lampka. Nie dlatego, że nie trzeba ufać ekspertom – oni mają wiedzę, z której warto korzystać. Ale brak sporu to jak cisza dochodząca z pokoju małego dziecka. To powód do wzmożonej czujności.