Za tym, by największy rządowy program wsparcia w walce o czyste powietrze był rozliczany na poziomie centralnym i bez udziału samorządów, przemawiały względy polityczne – ustalił DGP.
Cel był prosty. Nie dopuścić, by to samorządy spijały śmietankę z najnowszej inicjatywy rządu. Bo taką kartą samorządowcy mogliby grać przed nadchodzącymi wyborami samorządowymi i zbić na niej polityczny kapitał.
„To jest program rządowy, nie samorządowy. Rząd nie chce, aby samorządy lansowały się przy pomocy tego programu, zwłaszcza przed wyborami” – taka odpowiedź padła z ust urzędnika wojewódzkiego funduszu ochrony środowiska i gospodarki wodnej (WFOŚiGW) na spotkaniu z mieszkańcami w woj. małopolskim. Wypowiedź udokumentowali przedstawiciele Zabierzowskiego Alarmu Smogowego.
To jednak nie jest pojedynczy i niefortunny wyskok. O tym, że zcentralizowany model wypłaty środków wprowadzono celowo, by ograniczyć zakusy gmin na łatwą promocję przed wyborami, mówią też nasi informatorzy.
Nie kryją też, że obecny model dystrybucji jest chybiony z ekonomicznego punktu widzenia i nieefektywny. Co więcej, niewykluczone, że rząd się z niego wkrótce wycofa i przemyśli na nowo. Ale już po wyborach samorządowych – słyszymy w jednym z ministerstw.
Reklama

Gminy nie odtrąbią sukcesu

Kampania informacyjna dotycząca zasad udzielania wsparcia ruszyła we wrześniu, a wieść o rządowym wsparciu – jak zapowiadał wówczas minister środowiska Henryk Kowalczyk – miała dotrzeć do każdej gminy w Polsce. Rzeczywiście, harmonogram spotkań był wypełniony w ostatnich tygodniach po brzegi, a ostatnie spotkania zaplanowano na 21 października, który skądinąd przypada na dzień wyborów samorządowych (o późniejszych na razie nie wiadomo).
Z ostatnich rządowych danych wynika, że kampania przyniosła wymierne efekty. – W poszczególnych WFOŚiGW złożonych zostało już po kilkaset wniosków – powiedział tydzień temu minister Kowalczyk. Z najnowszych danych wynika zaś, że na portalu beneficjenta, za pomocą którego przygotowuje się wnioski, zarejestrowało się – od 19 września – ponad 40 tys. osób. Szkopuł w tym, że do końca procesu, który oznacza złożenie wniosku, dotarła zaledwie co dziesiąta osoba. – „Efektywnie” złożono do tej pory 4,5 tys. wniosków – informuje Piotr Woźny, pełnomocnik premiera ds. „Czystego powietrza”.

Niewydolne molochy

Wyniki te nie zaskakują samorządowców i aktywistów z alarmów smogowych, którzy od początku mówili, że centralny model dystrybucji środków jest skazany na porażkę. W ciągu najbliższych 10 lat rządzący liczą na poprawę standardu energetycznego 3–4 mln domów jednorodzinnych. W praktyce oznacza to ok. 300–400 tys. wniosków rocznie.
I chociaż prace usprawnia niedawno uruchomiony specjalny system informatyczny, jest to nie lada wyzwanie dla urzędników, których aktywność nie kończy się na weryfikacji wniosków zza biurka, tylko wymaga wizji w terenie. Każdy WFOŚiGW znajduje się w stolicy województwa, a średnio kilkunastu pracowników zajmujących się obsługą programu „Czyste powietrze” odpowiada za tysiące domów rozsianych po całym regionie.
Andrzej Guła, prezes Polskiego Alarmu Smogowego, wyjaśnia, że jednym z największych problemów jest to, że nie stworzono adekwatnej do potrzeb sieci dystrybucji pomocy. – Mieszkaniec powinien móc złożyć wniosek u siebie w urzędzie gminy, na poczcie, w zakładzie energetycznym czy w banku. Dystrybucja musi być jak najbliżej beneficjenta – mówi.
Krytycznie o zcentralizowanym modelu mówi też Piotr Kuczera, prezydent Rybnika, czyli jednego z miast, które zajmuje najwyższą pozycję na niechlubnej liście miast z najbardziej zanieczyszczonym powietrzem. – To skandal, że gminy zostały wykluczone z całego procesu. Nie chcę źle wróżyć ani życzyć porażki funduszom, ale obawiam się, że ten system, przy stale rosnącym zainteresowaniu, szybko się zapcha – mówi.

Konieczne zmiany

Wtedy właśnie – w ocenie Moniki Wojtaszek-Dziadusz z Zabierzowskiego Alarmu Smogowego – pomoc gmin może się okazać niezbędna. Zwłaszcza że obecny model wsparcia, bez udziału samorządów, może wykluczyć wielu potencjalnych beneficjentów. Często tych najuboższych i najstarszych. – Jak nikt do nich nie wyjdzie z informacją i pomocą, to oni nie załapią się do tego programu – mówi.
Podobnie uważa Tomasz Ożóg, zastępca burmistrza miasta i gminy Skawina, gdzie realizowany jest pilotażowy program termomodernizacji „Smog Stop”. Podkreśla, że różnica między tym instrumentem wsparcia a rozdysponowywaniem pieniędzy centralnie przez WFOŚiGW jest kolosalna.
– Tutaj zabrakło wspólnego dialogu nad tym, jak zagwarantować, by mieszkańcy mogli możliwie najłatwiej skorzystać ze wsparcia. Wykluczono z dyskusji urzędników gminnych, którzy już mają duże doświadczenie. Pominięto ludzi, którzy są gotowi i wiedzą, jak dotrzeć do mieszkańców – mówi.
Zaznacza też, że nie jest przeciwny zaangażowaniu wojewódzkich funduszy. Pod warunkiem że będzie to na rozsądnych zasadach, tak jak już było w przeszłości przy okazji innych programów. – Wtedy fundusz zajmował się zbiorczymi wnioskami jednej gminy i rozliczał ją z tego, jak wykorzystuje przekazane jej pieniądze. A różnica między nadzorem nad wnioskami kilkunastu gmin a kilkoma tysiącami dokumentów nadesłanych przez mieszkańców jest niebagatelna – mówi.
– To pierwszy tak kompleksowy i potrzebny program, który rozpisano na 10 lat, i szkoda, że nie pomyślano, jak poradzić sobie organizacyjnie z takim zadaniem i ogromnymi pieniędzmi – mówi Andrzej Guła.
Z naszych rozmów z politykami PiS wynika, że wielu z nich jest świadomych problemów związanych z programem „Czyste powietrze”. Na ostatniej konferencji dotyczącej walki ze smogiem Piotr Woźny zapowiedział m.in., że po pierwszym półroczu sposób naboru wniosków zostanie zweryfikowany. Nie wykluczył, że po tej weryfikacji będzie można się zastanowić, czy np. rozwinąć sieć przyjmowania wniosków czy dystrybucji środków również poza wojewódzkie fundusze ochrony środowiska.