Czy inflacja eksploduje i za towary i usługi zapłacimy więcej? Firmy zaczną uciekać z wynagrodzeniami w szarą strefę? Jak poradzą sobie z tym samorządy, szkoły i szpitale?

PiS gra o samodzielną większość w Sejmie. Drogą do tego celu jest obietnica podniesienia pensji minimalnej – ma ona powtórzyć kampanijny sukces programu 500 plus. Partia przeprowadziła badania wszystkich swoich pomysłów, w tym również podwyżki płacy, i okazało się, że cieszy się ona bezwarunkowym poparciem. Jedyna grupa, której tak szybkie tempo wzrostu może się nie podobać, to – co oczywiste – pracodawcy. Tyle że w kontekście wyborczym nie są oni dla PiS strategicznie ważni.

Przy okazji widać wyraźnie, że ugrupowanie Jarosława Kaczyńskiego, planując zwiększenie w ciągu pięciu lat pensji minimalnej o prawie 78 proc., robi prezent głównie elektoratowi ze ściany wschodniej. Tam – jak wynika z danych GUS za 2017 r. – miesięczne wynagrodzenie brutto na jednego zatrudnionego w sektorze mikroprzedsiębiorstw wynosiło między 2,3 a 2,5 tys. zł brutto i było najniższe w skali całego kraju.

DGP przeanalizował ekonomiczne skutki zapowiedzianych podwyżek. Większość ekonomistów nie spodziewa się, że wyższa płaca czy świadczenia ekstra dla emerytów doprowadzą do skokowego wzrostu cen. Tym bardziej że wraz z doganianiem Zachodu ceny i wynagrodzenia i tak będą musiały rosnąć. Wprawdzie pracodawcy mogą przerzucić część rosnących kosztów pracy na konsumentów (szczególnie w usługach), ale nie oznacza to, że z automatu eksploduje inflacja.

– Przełożenia na ceny towarów nie będzie, bo mamy tu międzynarodową konkurencję. W usługach spodziewam się podbicia tempa wzrostu cen o co najmniej 0,5 pkt proc. – komentuje Jakub Borowski, główny ekonomista Crédit Agricole. Wyższa inflacja i wyższe płace oznaczają zwiększenie dochodów budżetowych, do ZUS i NFZ, co może pomóc PiS sfinansować inne obietnice i działać jako impuls fiskalny w momencie spowolnienia.

Reklama

– To, że konkurujemy niskimi kosztami pracy, w którymś momencie musiałoby się i tak skończyć. Czy prowadzenie do tego celu w taki gwałtowny sposób jest dobre? Niekoniecznie – uważa Iga Magda z Instytutu Badań Strukturalnych. Eksperci zastanawiają się, czy przedsiębiorcy nie zaczną uciekać z zatrudnieniem w szarą strefę albo dzielić etatów. Z drugiej strony rynek pracownika powoduje, że wiele firm, np. duże sieci handlowe, i tak musi podnosić wynagrodzenia, by znaleźć chętnych do pracy.

Podwyżki płac mogą być wyzwaniem dla pracodawców publicznych. Chodzi np. o samorządy, a więc także szkoły i ochronę zdrowia (cios dla budżetów szpitali), gdzie wielu pracowników ma niskie pensje.

Narodziny PiSonomiki. Płaca minimalna ma powtórzyć sukces 500 plus

PiS liczy, że zadekretowanie bardzo szybkiego wzrostu płacy minimalnej wymusi wzrost poziomu życia. I serię korzystnych dla gospodarki zamian, które będą temu towarzyszyć. Proponowana ścieżka jest jednak tak stroma, że lokuje pomysł w kategoriach radykalnego eksperymentu i nowej doktryny ekonomicznej, którą można określić mianem pisonomiki. Zakłada ona radykalne przesunięcie akcentów z redystrybucji na solidaryzm. Znacznie większą niż – oceniany negatywnie przez środowiska liberalne – program 500 plus.

Ceny

Jednym z ważniejszych kanałów, którym tak duża i szybka podwyżka płacy minimalnej może się przełożyć na gospodarkę, jest inflacja. W teorii rosnące wynagrodzenia sprawiają, że popyt na towary i usługi rośnie. Drugi kanał, jakim oddziałuje płaca, także szybko rosnąca minimalna, jest przerzucanie wyższych kosztów pracy na ceny. Tyle w teorii. Bo w praktyce nie wiadomo, jak na inflację w Polsce wpłynie eksperyment, który proponuje PiS. Taki poziom wynagrodzenia minimalnego w relacji do średniej płacy nie funkcjonuje bowiem w żadnym kraju Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD), która skupia wysoko rozwinięte kraje. W naszym przypadku 4 tys. zł płacy minimalnej będzie bowiem najprawdopodobniej przekraczało 60 proc. średniego wynagrodzenia w całej gospodarce, a liczba osób, które co miesiąc dostają taką wypłatę, urośnie z obecnych kilkunastu procent do przeszło 30 proc. od 2023 r.

Ekonomiści zauważają, że będzie to czynnik proinflacyjny. Trudno jednak dzisiaj prognozować, jak silny, bo wzrosty cen zależą od wielu elementów. Pewnym tropem może być przykład Węgier. Tam gwałtowne podniesienie minimalnych pensji (o blisko 60 proc.) spowodowało, że ok. 80 proc. zwiększonych kosztów pracy zostało przeniesione na konsumentów za pośrednictwem wyższych cen. A resztę wzięli na siebie przedsiębiorcy, obniżając swoją zyskowność. Czy realizacji takiego scenariusza należy się spodziewać także w Polsce? – Szybkie podwyżki płacy minimalnej implikują podtrzymanie impulsów proinflacyjnych. Niezależnie od skali i struktury dostosowań po stronie przedsiębiorstw podwyżki cen wyrobów gotowych i usług będą jednym ze sposobów dostosowania do rosnących kosztów pracy – uważają eksperci mBanku we wczorajszym raporcie analitycznym. Główny ekonomista tego banku Ernest Pytlarczyk w rozmowie z DGP rozwija tę myśl.

– Trudno powiedzieć, czy to, co będziemy obserwowali z płacą minimalną, mocno podbije inflację. Na wyższe ceny usług pewnie jakieś przełożenie zobaczymy. Natomiast nie możemy oczekiwać, że polska gospodarka będzie doganiała Zachód pod każdym względem, a jedynie płace i ceny pozostaną niskie. W Polsce mieliśmy ceny – obok Rumunii – na najniższym poziomie w Unii Europejskiej. Musimy więc mieć świadomość, że proces konwergencji będzie przebiegał także jeśli chodzi o wysokość cen, a te będą średnio wyższe niż w strefie euro – podkreśla ekonomista.

Więcej obaw o ceny ma Maciej Bukowski, ekonomista i prezes think tanku WiseEuropa. Jego zdaniem możemy się spodziewać ich skokowego wzrostu, a wskaźnik inflacji zwiększy się o 2–3 pkt proc.

Od problemów z inflacją zdążyliśmy odwyknąć w ostatnich latach, a ceny rosły w umiarkowanym tempie. Mieliśmy nawet długi okres deflacji. Ostatnie miesiące przyniosły wprawdzie wzrost wskaźnika cen towarów i usług konsumpcyjnych w pobliże 3 proc. Zdaniem ekonomistów do szczytu inflacyjnego nam jeszcze trochę brakuje.

Wyższa inflacja jest jednoznacznie pozytywna dla dochodów budżetowych, a finanse publiczne zyskają także dzięki wyższej płacy minimalnej, bo to ekstrawpływy z podatków dochodowych i składek na ubezpieczenia. Nawet po uwzględnieniu koniecznych podwyżek w budżetówce, netto kasa państwa na tym zyska. O ile oczywiście nie dojdzie do ucieczki lub wypchnięcia pracowników w szarą strefę.

Z punktu widzenia wzrostu PKB byłby to scenariusz pozytywny, bo siła nabywcza konsumentów rośnie, a więc zwiększa się konsumpcja, a to istotny element wzrostu gospodarczego. Pokazały to już cztery lata rządów PiS, w których silnie wzrosły transfery społeczne, a PKB zwiększało swoją wartość dzięki szeroko otwartym portfelom Polaków. Do tego należy też dołożyć 13. i 14. emeryturę, które poprawią sytuację materialną seniorów i dają nadzieję, że to przełoży się na wydatki na towary i usługi. Wyższa konsumpcja zaś to również wyższy VAT.

Inwestycje

PKB wzrośnie też, jeśli podwyżka płacy minimalnej wymusi na przedsiębiorcach inwestycje w automatyzację. Choć większość ekonomistów obstawia raczej klasyczny wariant, że wyższe koszty pracy w firmach sprawią, iż nie będą one już miały pieniędzy na nowe projekty, to pojawiają się też opinie, że przedsiębiorcy nie będą mieli wyjścia i spróbują zastąpić coraz droższą pracę kapitałem – czyli maszyną, albo komputerowym algorytmem, który zastąpi człowieka w wykonywaniu prostych, powtarzalnych czynności. A za takie zwykle płaci się minimalne stawki. Jakub Sawulski, główny ekonomista Polskiego Instytutu Ekonomicznego, mówi, że dziś nie sposób przewidzieć, który z tych efektów będzie działał silniej.

– Wpływ tego będzie bardzo zróżnicowany w zależności od regionu i rynku pracy. Mamy przecież duże miasta z wielkimi przedsiębiorstwami, które stać na inwestycje, ale też małe miejscowości, w których dominują mikrofirmy. Gdybym miał powiedzieć, jaka będzie stopa inwestycji, to jedyna sensowna odpowiedź brzmi: na dwoje babka wróżyła – mówi Sawulski. I dodaje, że liczy na to, iż wymuszanie inwestycji będzie jednak bardziej zauważalne.

Rynek Pracy

Eksperci zastanawiają się również nad tym, jaki wpływ podniesienie płacy minimalnej może mieć na poziom zatrudnienia. Jeśli firmy pójdą w automatyzację, to teoretycznie może ono spaść. Co nie byłoby dobrym efektem dla gospodarki. Ale z drugiej strony demografia jest nieubłagana, z każdym rokiem zasoby siły roboczej będą maleć. – Osoby, które dziś dostają minimalne pensje, zazwyczaj mają niskie kwalifikacje. W ich przypadku przeniesienie się na inną posadę, gdzie takie właśnie umiejętności są wymagane, nie jest trudne. Do tego dojdzie jeszcze jeden efekt: wyciąganie z bierności zawodowej. Wysoka pensja to właśnie taka motywacja – mówi Jakub Sawulski. I dodaje, że w całej dyskusji umyka jeszcze jeden wątek: rząd co prawda może dążyć do wyższej pensji minimalnej, ale jednocześnie – jeśli będzie to potrzebne – obniżyć część kosztów zatrudnienia, jakie ponoszą pracodawcy, np. przez zmniejszenie składek, które dziś muszą odprowadzać od każdego zatrudnionego.

W Polsce, jak pokazują dane GUS, co siódma osoba zarabia pensję niższą niż minimalna. W przemyśle spośród 2 mln 719 tys. pracowników w 2018 r. 228 tys. jest zatrudnionych w zakładach, w których przeciętne wynagrodzenie jest niższe niż 3 tys zł. – Bezpośredni zakres oddziaływania pensji minimalnej jest niewielki, ale z drugiej strony to sektory, w których czynnik kosztowy ma znaczenie. Czyli usługi, budownictwo, rolnictwo – proste prace – podkreśla ekonomista Santander Bank Grzegorz Ogonek. Ważna będzie reakcja pracodawców. Zwłaszcza tam, gdzie zdarza się, że zatrudnienie na płacę minimalną jest oficjalne, a resztę wynagrodzenia wypłaca się pod stołem. PiS liczy, że podwyższenie płacy minimalnej spowoduje legalizację tych płac. Pytanie, czy firmy to udźwigną. – Będzie to oznaczało podpisanie umowy z nową wysokością płacy minimalnej, ale może być także zatrudnianie na część etatu lub ucieczka w szarą strefę – mówi Iga Magda z Instytutu Badań Strukturalnych. W skrajnym przypadku firmy mogą zwalniać osoby pracujące na minimalnej pensji. – Zapowiedź tak dużych wzrostów przywołuje to, co zrobiły Węgry. W efekcie pracę straciła tam jedna dziesiąta tych, którzy zarabiali minimalną pensję. Ale u nas wzrost jest rozłożony na lata, choć na pewno może dać do myślenia pracodawcom – podkreśla Grzegorz Ogonek. Trudno przewidzieć, na ile będzie to dotkliwe, bo PiS proponuje ścieżkę szybkiego wzrostu płac w momencie, gdy bezrobocie jest niskie.

Sektor prywatny

Pracodawcy – co oczywiste – nie cieszą się z pomysłu PiS. Choć branża taka jak handel nie powinna mieć większego problemu z dostosowaniem się do nowej rzeczywistości. Już dziś – jak zauważa Renata Juszkiewicz, prezes Polskiej Organizacji Handlu i Dystrybucji – płaca w największych sieciach handlowych przekracza 3 tys. zł brutto. To efekt ostatnich podwyżek, które wymusił rynek pracy od kilku miesięcy należący do pracownika. – Presja płacowa jest ogromna. Sieci zostały zmuszone do podniesienia wynagrodzenia, by nie tylko móc pozyskiwać nowych pracowników, ale i utrzymać dotychczasowych – dodaje. Podobnie jest w mniejszych firmach handlowych, które by wygrać walkę o pracownika z dużymi pracodawcami, musiały zaproponować atrakcyjne wynagrodzenie. Przykładem może być Lidl, gdzie nowo zatrudniana osoba może liczyć na pensje od 3100 do 3850 zł brutto w zależności od lokalizacji. Podnoszenie pensji minimalnej nie jest też wyzwaniem dla branży kurierskiej. Dziś, jak wyjaśniają przedstawiciele największych firm, kurierzy nie są zatrudnieni na umowę o pracę, a prowadzą własną działalność gospodarczą. Po odliczeniu kosztów związanych z własną firmą zostanie im na rękę ponad 3 tys. zł. Także budowlanka nie narzeka na pomysł rządu. – Mamy osiem tysięcy pracowników. Najniższe wynagrodzenie w naszej firmie przekracza 4 tys. zł – mówi Dariusz Blocher, prezes spółki Budimex. Przyznaje jednak, że najniższe wynagrodzenie zdarza się w firmach podwykonawczych, z którymi współpracują przy realizacji kontraktów duże firmy. Blocher podkreśla jeszcze jedną konsekwencję wzrostu płacy minimalnej. – Jej podniesienie oznacza konieczność zwiększenia wynagrodzenia na wyższych stanowiskach, bo różnica w pensji ulegnie znacznemu spłaszczeniu. I na ten cel generalni wykonawcy będą musieli wyłuskać już z własnej kieszeni. Nie umiem jednak powiedzieć o jakiego rzędu pieniądzach mówimy – komentuje.

I sektor publiczny

Duża podwyżka minimalnego wynagrodzenia oznacza potencjalne zawirowania w sferze publicznej, która jest dużym pracodawcą. Radykalne podwyższenie pensji minimalnej będzie miało ogromny wpływ na sytuację samorządu terytorialnego. Jak podkreśla Marek Wójcik ze Związku Miast Polskich, samorząd jest de facto największym pracodawcą w Polsce. Zatrudniającym ponad 2,5 mln osób w urzędach i jednostkach organizacyjnych typu: szkoły, domy pomocy społecznej, przedszkola itd. – Rozporządzenie podwyższające pensję minimalną do 2450 zł podpisano na kilka dni przed tym, jak prezes ogłosił na konwencji 3 tys. na koniec 2020 r. Takie nagłe zrywy powodują, że co rusz trzeba choćby renegocjować umowy z pracownikami czy na usługi zewnętrzne typu ochrona lub sprzątanie, a także dla pracowników administracyjno-technicznych w systemie oświaty – wskazuje Wójcik.

Część włodarzy stara się dostrzegać pozytywy w zaistniałej sytuacji. – Z jednej strony to trochę zaboli, bo trzeba będzie wysupłać więcej pieniędzy w budżecie, ale z drugiej ludzie powinni więcej zarabiać. Zmiany dotyczą osób najmniej zarabiających, tak więc przypuszczam, że w pierwszej kolejności dotyczyć one będą osób pracujących w jednostkach organizacyjnych, np. w szkołach czy przedszkolach, i to w dodatku nie na etatach nauczycielskich, lecz administracyjnych. Urzędników raczej to nie dotyczy, bo oni zarabiają lepiej – mówi Bartłomiej Bartczak, burmistrz Gubina. Głównym zmartwieniem samorządów jest to, skąd dosypać pieniędzy. Jak podają, bazując na aktualnych danych z WPF, w 2019 r. deficyt operacyjny netto w budżetach wykazuje 31 miast na prawach powiatu, 58 powiatów i 865 gmin. A jak twierdzą nasi rozmówcy z regionalnych izb obrachunkowych, jednostek z deficytami operacyjnymi będzie przybywać.

Na zapowiadaną podwyżkę płacy minimalnej z niepokojem patrzą dyrektorzy szpitali. Koszty wynagrodzeń to główna pozycja w budżetach szpitalnych. – A liczba pracowników zatrudnionych w szpitalach zarabiających pensję minimalną jest bardzo duża. To m.in. personel sprzątający, kierowcy ambulansów, sekretarki medyczne, personel kuchenny, część personelu technicznego, ale także ochrona – wylicza Krzysztofa Żochowski, dyrektor garwolińskiego szpitala. Kiedy w 2017 r. została podniesiona płaca minimalna, był to początek problemów finansowych placówek medycznych. Obecnie zadłużenie szpitali jest najwyższe od lat.

>>> Czytaj również: 3 tys. zł pensji minimalnej i liczenie ZUS od dochodu. Oto gospodarcze obietnice rządu [KONWENCJA PIS]