Pracujący tu od lat 68-letni doktor przechodzi na emeryturę i choć lokalne władze zabrały się za rekrutację z odpowiednim wyprzedzeniem, okazało się, że kłopot ze znalezieniem zastępcy jest ogromny. Wideoklip, w którym biorą udział niemal wszyscy mieszkańcy wioski, jest ostatnią nadzieją na zmianę sytuacji. Mieszkańcy wioski się starzeją, od lat działa tu dom spokojnej starości – brak lekarza na miejscu byłby dla nich ciosem. Burmistrz obiecywał ulgi podatkowe oraz pomoc w znalezieniu lokum, jednak na ogłoszenia w prasie nikt nie odpowiadał. To historia z gatunku tych, które w sieci czyta się w dziale „ciekawostki”. Pokazuje ona poziom desperacji: Tarn to nie Afryka czy teren objęty wojną, tylko środek Europy – małe francuskie miasteczko, które boryka się z brakiem dostępu do opieki medycznej.
Brytyjczycy przestali już udawać, że nie ma problemu: szukają od 3 do 5 tys. lekarzy rodzinnych – i są gotowi wydać z budżetu 100 mln funtów, żeby ściągnąć ich z innych państw. Początkowo rządowy program, który miał pomóc uzupełnić niedobory kadrowe, był adresowany do Australii. NHS (brytyjska instytucja zarządzająca systemem ochrony zdrowia) szybko zorientował się jednak, że nie tędy droga i zaczął rekrutować medyków z Europy. Traf chciał, że w Polsce, pod Warszawą, znajduje się jeden z większych ośrodków szkoleniowych – to tu przyucza się rumuńskich, greckich czy hiszpańskich lekarzy (Polaków jest tam relatywnie mało) do pracy w Wielkiej Brytanii. Do Polski przyjeżdżają ich przyszli pracodawcy, a specjalnie zatrudnieni aktorzy odgrywają trudnych angielskich pacjentów, żeby nauczyć lekarzy z innych państw sprawnej komunikacji. Za czas szkoleń lekarze dostają miesięczną pensję w wysokości 4 tys. zł. Brytyjczycy płacą im również za przeprowadzkę, pomagają w znalezieniu mieszkania i szkoły dla dzieci na miejscu. Na pytanie, czy to etyczne tak wyciągać lekarzy z innych państw, które same mają kłopoty z dostępem do kadry medycznej, pracownicy NHS machają ręką i mówią: wolny rynek. Nie oni jedni szukają w ten sposób – robią tak również Szwedzi, a Austriacy właśnie przyznali, że im też brakuje kilku tysięcy lekarzy. Choroba „kadrowa” stała się problemem całej Europy.
W środowym wydaniu francuskiego dziennika „Le Soir” dwie kolumny poświęcono kryzysowi w ochronie zdrowia we Francji. Brakuje tam lekarzy rodzinnych, a na ulice wyszli ratownicy, którzy narzekają na złe warunki pracy, niedobory personelu, na to, że młodzi nie chcą wypełniać wakatów. „Mamy dość” – takie hasła pojawiają się na ich transparentach. Problem ze szpitalnymi oddziałami ratunkowymi jak w soczewce skupia kłopoty całego systemu ochrony zdrowia. Jeden z urzędników Komisji Europejskiej podał mi bardzo plastyczny przykład: SOR-y działają jak zawór bezpieczeństwa w maszynie parowej – kiedy wzrasta ciśnienie, włącza się zawór bezpieczeństwa, potem słychać gwizdek, ale jak się nie zareaguje na to ostrzeżenie, to następuje wybuch.
Czy faktycznie jesteśmy w sytuacji, w której słychać taki gwizdek, jak na chwilę przed katastrofą? Europejski komisarz ds. zdrowia Vytenis Andriukaitis, zagadnięty przeze mnie, czy kłopoty z opieką zdrowotną i narzekanie na jej jakość to jakiś stały motyw debaty społecznej, czy też rzeczywiście dotarliśmy do krytycznego punktu, odpowiedział, że sprawa jest zdecydowanie poważna.
Reklama
Cały artykuł przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP