Czy 10 maja odbędą się wybory?

Z przyczyn organizacyjnych nie jest to możliwe. Do 10 maja mamy niespełna tydzień, a stan prawny nie jest ustalony. Pewne kompetencje PKW zostały zawieszone, a na razie ustawa o głosowaniu korespondencyjnym jest ciągle w Senacie. Tak więc jest zbyt mało dni, by przeprowadzić wybory. Musiałby nastąpić cud, by do nich doprowadzić.

Jeśli nie 10 maja, to kiedy?

Zgodnie z konstytucją wybory powinny się odbyć między 100. a 75. dniem przed zakończeniem kadencji urzędującego prezydenta. Kadencja obecnego prezydenta kończy się 6 sierpnia, w związku z czym termin głosowania mógł być wyznaczony między 28 kwietnia a 23 maja. Ale jest warunek, że musi to być dzień wolny od pracy. Dlatego w rachubę wchodziły trzy daty – 3, 10 i 17 maja. Marszałek Sejmu wyznaczył wybory na 10 maja.

Reklama

Zdaniem premiera są konstytucjonaliści, którzy nie widzą przeciwwskazań dla przesunięcia terminu na 17 lub 23 maja.

23 maja to sobota, dlatego musiałaby zapaść decyzja, że jest to dzień wolny od pracy. Dotychczas w historii wyborów prezydenckich w Polsce nie było takiej sytuacji.

Jak to przesunięcie terminu, w myśl obecnych przepisów, miałoby się odbyć?

Przepisy nie przewidują takiej sytuacji. W konstytucji i kodeksie wyborczym ustanowiono, w jakim okresie przed końcem kadencji urzędującego prezydenta powinny się odbyć wybory.

Skoro termin 10 maja jest niemożliwy, to co w takim razie powinno się stać?

Trudno przewidzieć, co zrobią decydenci. Nigdy nie mieliśmy takiej sytuacji, by wybory uległy przesunięciu. Ostatnio w Korei Południowej głosowano, wielka dyskusja toczy się w USA, gdzie wybory prezydenckie mają się odbyć w listopadzie. Dziś stoimy przed dylematem, czy wybory przeprowadzić, czy też je odroczyć. Są różne rozwiązania konstytucyjne, w przypadku Polski najprostszym byłoby wprowadzenie stanu klęski żywiołowej lub wyjątkowego, wówczas wybory mogłyby się odbyć najwcześniej 90 dni po zakończeniu takiego stanu.

To jest pana rekomendacja, jako szefa PKW – wprowadzić stan nadzwyczajny?

Najprostszym wyjściem, jak mówiłem, byłoby ogłoszenie stanu nadzwyczajnego, po którym automatycznie kadencja organów, w tym przypadku prezydenta ulegałyby na mocy konstytucji odpowiedniemu przedłużeniu. Zdaję sobie sprawę, że niektórzy mogą uznać, że PKW – choć powołana do przeprowadzania wyborów – wykazuje się jakimś lenistwem i dąży do przesunięcia elekcji. Ale prawda jest taka, że dla sprawnego jej przeprowadzenia muszą być zachowane wszystkie warunki. Pięć lat temu w pracach komisji obwodowych uczestniczyło ponad 200 tys. osób. To olbrzymie przedsięwzięcie, którego nie da się zorganizować na kolanie, bo to grozi wpadkami, które mogą potem wywoływać wątpliwości co do jakości takich wyborów. W okresie pandemii żadna instytucja polska czy międzynarodowa nie przygotowała standardów, które mówiłyby, jak się zachować – czy demokracja i wybory są ważniejsze, czy też wartością wyższą jest zdrowie i życie obywateli? Dlatego decyzje w poszczególnych krajach są różne. W większości wybory się przesuwa, ale nie brakuje takich, które mimo trudnych warunków je przeprowadzają. Ostatecznie decyzja należy do władzy ustawodawczej i wykonawczej, PKW jest tylko organem administracji wyborczej, w dodatku apolitycznym. Nie jest uprawniona do rozstrzygania w sprawach związanych z zarządzeniem wyborów i ustaleniem ich terminu.

Wprowadzenie stanu nadzwyczajnego to względnie jasna sytuacja prawna. Bez tego wpadamy w pewną lukę prawną, gdzie przepisy są różnie interpretowane?

Podobno są opinie konstytucjonalistów, którzy dopuszczają przesunięcie terminu, ja skądinąd słyszałem, że większość uważa, że nie. W tej chwili obowiązuje termin 10 maja. Ale sytuacja jest dynamiczna, trudno przewidzieć decyzję Senatu, czy do ustawy o głosowaniu korespondencyjnym pojawią się poprawki, czy będzie wniosek o jej odrzucenie. Potem przyjdą decyzje Sejmu. Niestety, procedowanie ustawy wyglądało tak, że jedna izba pracowała za szybko, druga zbyt wolno. Efektem jest zapętlenie stanu prawnego. Mamy ciągle przepisy kodeksu wyborczego, ale nie w pełni obowiązujące, bo przecież wyeliminowano możliwość zarządzania druku kart przez PKW czy głosowanie korespondencyjne według reżimu kodeksowego. Z kolei ustawa zakładająca wyłącznie głosowanie korespondencyjne nie wiadomo, czy w ogóle zacznie obowiązywać.

Załóżmy, że ustawa o głosowaniu korespondencyjnym wchodzi w życie. Czy pan jest spokojny o wybory w myśl zapisanych tam zasad?

Niestety, mamy tu wiele zagrożeń. Jeśli ustawa wejdzie w życie, komisarze muszą powołać gminne komisje obwodowe. Co prawda nie jest to skala tak olbrzymia jak przy tradycyjnej formie, bo to 2,5 tys. komisji, które łącznie liczyłyby ok. 25 tys. członków. Ale jest np. pytanie, czy oni będą w stanie szybko przeliczyć głosy. Siłą rzeczy do 10 maja trzeba te osoby przeszkolić, zorganizować ich pracę. Choćby z tych powodów 10 maja to termin mało realny.

To może 17 maja? Ustawa przewiduje możliwość zmiany terminu.

Owszem, ustawa daje taką możliwość. My już 27 marca, po zakończeniu rejestracji kandydatów, zwróciliśmy się do wszystkich organów władz i administracji publicznej, a także komitetów wyborczych o współdziałanie w wyborach z uwzględnieniem zdrowia i życia wyborców oraz dobra Rzeczpospolitej. To ustawodawca musi rozstrzygnąć, czy wybory przeprowadzić.

Czy ich przesunięcie nie będzie potem pretekstem do podważania ważności wyboru prezydenta?

To kwestia rozstrzygnięcia, czy wybory – mimo obecnych warunków – powinny się odbyć, czy nie. Moim zdaniem to obywatel powinien zdecydować, czy chce udać się do lokalu wyborczego i tam oddać głos, czy chce skorzystać z metody korespondencyjnej.

Tylko czy głosowanie korespondencyjne przewidziane w ustawie autorstwa PiS rzeczywiście gwarantuje, że wybory będą powszechne, równe, tajne i bezpośrednie?

Co do kwestii tajności wypowiedział się już TK, który uznał, że głosowanie korespondencyjne zapewnia tajność. Natomiast na dziś problemem jest zapewnienie, że pakiety wyborcze dotrą do wszystkich wyborców. Tu mam niestety obawy, choć nie wykluczam, że w przyszłości główną formą głosowania będzie głosowanie korespondencyjne.

>>> Czytaj też: Jeśli lockdown zostanie poluzowany nadmiernie, to każda ofiara pójdzie na konto przywódców [WYWIAD]