Na przełomie czerwca i lipca rząd będzie musiał się zmierzyć z rosnącą dziurą w dochodach bo założenia rządowe były oparte na zbyt optymistycznych prognozach wzrostu gospodarczego. Mniejsze będą przede wszystkim wpływy z podatków pośrednich, zwłaszcza z VAT, bo w warunkach dużej niepewności na rynku pracy konsumenci ograniczają swoje wydatki.

Już w styczniu przygotował plan „A” : znalazł potencjalne oszczędności na 10 mld zł, a drugie tyle „wypchnął” z budżetu centralnego do Krajowego Fundusz Drogowego. KFD przejął zadania, ale pieniądze na ich realizację musi znaleźć sam. Ten ruch jednak może nie wystarczyć, bo nawet po uwzględnieniu styczniowego planu niedobór w budżecie może sięgnąć 37-47 mld zł. I dlatego teraz rząd musi wdrożyć plan „B”.

Po pierwsze deficyt. Trzeba go zwiększyć

Pierwszym elementem tego planu może być zwiększenie deficytu budżetu centralnego. Ministerstwo Finansów i premier deklarują, że ich celem jest wzrost deficytu w jak najmniejszej skali. Ale ekonomiści mówią, że rząd – upierając się przy nominalnie niskim deficycie – może spowodować więcej szkód, niż pożytku.

Reklama

- Najgorszy scenariusz to ustalenie deficytu na bardzo ambitnym poziomie i niedotrzymanie tego planu w drugiej połowie roku. To jest niebezpieczne z rynkowego punktu widzenia. Dużo lepiej wyglądałoby ustalenie deficytu na jakimś rozsądnym poziomie – powiedzmy 30 mld zł. Na początku rynek może zareagowałby nerwowo. Jednak realizacja całoroczna - lepsza niż nowy plan - byłaby odebrana pozytywnie – mówił w „Gazecie Prawnej” ekonomista BGŻ Dariusz Winek.

Ile w takim razie wyniesie deficyt? Według analityków jakieś 25-30 mld zł. Dziś, w obowiązującej jeszcze ustawie budżetowej, jest to 18,2 mld zł.

- Większość inwestorów jest już pewna, że tegoroczny budżet będzie rewidowany. Deficyt na poziomie 30 mld zł zostałby spokojnie zaakceptowany przez rynek, bo inwestorzy uznaliby, że sytuacja jest pod kontrolą. I dlatego nie spodziewałbym się jakiegoś szoku – dodaje Piotr Kalisz z CitiHandlowego. I dodaje, że reakcja rynku zależy od oceny wiarygodności całej polityki fiskalnej. A samo zwiększenie deficytu to tylko jeden z jej elementów.

Komu wydatki, komu?

Wiarygodności nie przysłuży się zapewne dzielenie się deficytem z innymi sektorami finansów publicznych. Poprzednie rządy już przetarły ten szlak np. ograniczając dotację do FUS i zmuszając Zakład Ubezpieczeń Społecznych do zadłużania się w bankach komercyjnych. Mirosław Gronicki, były minister finansów, krytykuje takie zabiegi.

- Przesunięcie części deficytu poza budżet centralny jest może uzasadnione rachunkowo, ale nieekonomicznie – mówi. Według niego jest jednak bardzo prawdopodobne, że rząd się teraz na to zdecyduje – bo nie ma dużego wyboru.

Dziurą można się podzielić

- Trochę się wypchnie poza sektor centralny. Przedstawiciele ZUS już mówią, że w Funduszu Ubezpieczeń Społecznych deficyt może wynieść około 5 mld zł i że mogą go finansować przez zadłużanie się. W całym systemie ubezpieczeń społecznych kwota deficytu może wynieść około 8 mld zł. Podobnie może być z NFZ. Można też odłożyć na później wypłaty dla samorządów – mówił w wywiadzie dla GP Mirosław Gronicki.

Podobnego zdania są niektórzy ekonomiści

- Rząd będzie miał dużą pokusę żeby wypchnąć deficyt poza budżet centralny. Bazując na szacunkach luki w dochodach, która sięgnie co najmniej 30 mld zł, uwzględniając dotychczasowe cięcia w wydatkach, deficyt mógłby wzrosnąć do 30 mld zł. Ale jest dość prawdopodobne, że rząd będzie starał się przesunąć część wydatków do innych części sektora finansów tak, aby deficyt podwyższyć o w miarę niską wartość – mówi Grzegorz Maliszewski, ekonomista Banku Millennium.

Podatki też można zwiększyć

Zdaniem Piotra Kalisza, Ministerstwo Finansów nie będzie jednak korzystać tylko z jednego sposobu zasypywania dziury budżetowej. To zwiększanie podatków. - W tym momencie resort finansów poszukuje optymalnego rozwiązania, stąd informacje o możliwych podwyżkach VAT – mówi Gazecie Prawnej.

Oficjalnie ministerstwo nie zamierza podnosić podatków. Media są jednak pełne spekulacji na ten temat, bo to naturalny sposób, by ratować spadające dochody.

Na przykład akcyzę na paliwo

- Najprostszym rozwiązaniem podniesienia dochodów jest podniesienie akcyzy na paliwa. Jest to proste formalnie i bardzo szybko przynosi skutek – uważa Remigiusz Grudzień ekonomista PKO BP.

Stawki VAT…

Teoretycznie Ministerstwo Finansów może też zaproponować wzrost stawek VAT. Ekonomiści, z którymi rozmawialiśmy wymieniają m.in. 7-proc. stawki na transport lotniczy, przejazdy kolejowe, usługi hotelarskie i 3 proc. na przejazdy taksówkowe.

Wyciskając dywidendę ze spółek skarbowych

Rząd już zwiększa dochody wyciskając ze spółek Skarbu Państwa ile się da. Plan z ustawy budżetowej zakładał, że w tym roku budżet pozyska ponad 3 mld zł z dywidend. Ostatnio padały deklaracje, w których mowa była o 5 mld zł. Pomóc w tym mają wypłaty z zysku m.in. KGHM i PKO BP.

Zarząd PKO BP będzie rekomendował akcjonariuszom przyjęcie uchwały, w której na dywidendę ma zostać przeznaczony niemal cały zysk netto za ubiegły rok – niespełna 3 mld zł. Do państwowej kasy trafi z tego mniej więcej połowa.

Szefowie KGHM chcą natomiast wypłacić ponad 1,4 mld zł akcjonariuszom spółki. Skarb Państwa może dostać 600 mln zł.

- To jest bardzo groźny sposób, bo zmniejsza dostępne środki w przedsiębiorstwach, pozbawia ich pieniędzy na inwestycje. Gdy mówi się o możliwości wypłaty dywidendy z zysków PKO BP to jest to dość dziwne, skoro inne banki dostały zalecenie KNF, by zyski przeznaczać na kapitały własne – mówi Dariusz Winek, ekonomista BGŻ.