być rozczarowani. Ceny owszem spadły, ale najwyżej o kilkanaście procent. – To nie był gwałtowny spadek. To raczej pełzający kryzys – mówi Jarosław Strzeszyński, ekspert Monitora Rynku Nieruchomości.

Ceny nie spadały, bo deweloperzy i właściciele mieszkań wstrzymywali się ze sprzedażą, licząc na koniec zapaści na rynku. "Mieszkania po niższych cenach sprzedawali jedynie ci deweloperzy, którzy musieli – mieli np. do spłacenia kredyty za działki budowlane. Ci, którzy mogli sobie pozwolić, by poczekać na przypływ gotówki, tego nie robili, czekając na lepsze czasy" – wskazuje Strzeszyński.

Wiele wskazuje na to, że się doczekali. "Początek roku był rzeczywiście fatalny, na rynku nie odchodziło praktycznie do żadnych transakcji. Ale od marca liczba transakcji stale rośnie i w czerwcu oraz lipcu była większa niż przed rokiem" – twierdzi Emil Szweda, analityk Open Finance. Przeszkodą nie było nawet zaostrzenie kryteriów przyznawania kredytów przez banki.

Więcej: w artykule na portalu Dziennik.pl

Reklama