Rynek raczej potrzebuje odpoczynku, a pytaniem jest to, czy oznaczać to będzie konsolidację, czy jednak większe zniżki. W średnim terminie mocnym wsparciem jest czerwcowy szczyt, wypadający przy 32,4 tys. pkt. Dzieli od niego dużo, więc mówienie o ryzyku jego przełamania nie ma dziś większego sensu. Nie ma przy tym wątpliwości, że rynki w ostatnich tygodniach poddały się spekulacyjnym zachowaniom, a w takich warunkach może stać się wszystko. Można sobie wyobrazić równie silny odwrót, co ostatnie zwyżki, gdyż dobra koniunktura była w sporym stopniu związana z przepływami globalnego kapitału, który w dużych ilościach trafiał do funduszy akcji, jak również z zamykaniem krótkich pozycji otwieranych na większą skalę w Ameryce w I połowie lipca.

O ile na giełdach akcji w sumie niewiele się w ostatnich dniach dzieje, to zmiany na innych rynkach są dużo większe. Chodzi głównie o amerykańskie obligacje, gdzie rentowność w przypadku 10-latek zbliżyła się do czerwcowego szczytu, ukształtowanego w rejonie 3,9%. Uwagę przykuwają też ostatnie zmiany EUR/USD, który najpierw pokonał wiosenny szczyt, by w piątek z impetem poniżej niego wrócić. Co przy tym ciekawe, takie zachowanie nie wpłynęło na osłabienie złotego, choć wcześniej mieliśmy wyraźny wpływ postawy wspólnej waluty na zachowanie polskiego pieniądza. Kondycja dolara oddziałuje na nasz rynek głównie przez pryzmat zachowania surowców, które wykazują znaczącą korelację z amerykańską walutą. Oczywiście, trendy na tych wszystkich rynkach nie zmienią się natychmiast, ale słabość amerykańskich obligacji trzeba odczytywać jako zagrożenie dla rynku akcji (rentowność bezpiecznych inwestycji jest wyznacznikiem atrakcyjności bardziej ryzykownych), a coraz bardziej realna zmiana tendencji na rynku dolara skłania do obaw o rynek surowców, a w efekcie o rynki wschodzące.

Kluczowe w tych warunkach wydaje się rozstrzygnięcie przyczyn dla których dolar miałby ewentualnie zyskiwać w przyszłości. Czy byłoby to odzwierciedlenie większej niechęci do ryzyka, związanej z rosnącą rentownością obligacji (ta wyznacza koszt obsługi kredytów i przez to rzutuje na postrzeganie skuteczności polityki niskich stóp procentowych) czy jednak nadziei na wyjście gospodarki USA z kłopotów szybciej niż europejskiej. W pierwszym przypadku mielibyśmy kolejne ostrzeżenie przed głębszą korektą na rynkach akcji, w drugim wzmacniałyby się szanse na zakończenie bessy i stopniowe wejście w fazę stabilnego wzrostu gospodarczego.

Co w takich warunkach mogą robić inwestorzy giełdowi? Bez wątpienia ryzyko inwestowania dla tych, którzy myślą o zyskach w średniej perspektywie jest wysokie. Zawsze rozpoczęcie inwestycji od wyraźnych strat stawia w niekorzystnym położeniu. Dlatego wydaje się, że dziś postawą bardziej ostrożnych inwestorów powinno być spokojne obserwowanie sytuacji, a nie dołączanie „na siłę” do pociągu, który już dość dawno odjechał.

Reklama