A jednak coś się zdewaluowało, tyle że nie sama waluta, lecz oddziaływanie tego frazesu. Po tygodniu, w którym kurs dolara wobec koszyka walut był najniższy od czternastu miesięcy, a republikanie desperowali nad wartością waluty, pojawiły się zarzuty, że Tim Geithner chyba nie jest „dość wierzący”.

Słabszy, czyli lepszy

Coś w tym jest. Tim Geithner zaangażował się w zmianę równowagi światowego handlu. Ten cel można by osiągnąć poprzez wyższy wewnętrzny popyt w krajach posiadających nadwyżki, takich jak Chiny i Niemcy – ale słabszy „zielony” także nie szkodzi.
Amerykańskie firmy różnie to widzą. Przypuszczalnie wielkie koncerny, takie jak General Electric i Caterpillar, skorzystają, natomiast niektórym mniejszym spółkom, uzależnionym od importu komponentów, wcale nie do śmiechu.
Reklama
Jednak Frank Vargo z organizacji amerykańskich producentów National Association of Manufacturers mówi, że tu nie ma prostego podziału na wielkich i małych.
– Niektóre mniejsze lub zaliczające się do średnich spółki, z którymi rozmawiam, cieszą się, że dolar idzie w dół.
Eswar Prasad, profesor uniwersytetu Cornell i były wysoki urzędnik Międzynarodowego Funduszu Walutowego, uważa, że dolar powinien spaść po to, żeby w warunkach nowej równowagi światowego handlu globalna gospodarka nie była uzależniona od konsumpcji w USA.

Czyj kłopot

– Prawdę mówiąc, to nie USA, lecz reszta świata powinna się martwić słabością dolara – ostrzegł.
– Żadnej z pozostałych gospodarek nie stać na to, żeby się odstawić od piersi amerykańskiego rynku eksportowego.
Politycy dogmatycznie boleją nad słabnięciem waluty, a tymczasem w Ministerstwie Skarbu na wewnętrzny użytek wskazuje się, że pod względem wartości ważonej obrotami handlowymi dolar jest dziś mniej więcej w tym samym miejscu, co dwa lata temu.
Marc Chandler, starszy strateg walutowy w Brown Brothers Harriman, powiedział niedawno, że zamieszanie wokół dolara to burza w szklance wody, a administracja Stanów Zjednoczonych nie ma się o co martwić.
Powściągliwość w interweniowaniu na rynkach walutowych należy już do tradycji amerykańskich administracji, a szanse na to, by obecnie podjęto działania interwencyjne, uważa się za znikome.
– Jesteśmy przeciwni interwencji, czy to amerykańskiej, czy jakiegokolwiek innego kraju – mówi Frank Vargo, który chce, by Chiny dopuściły do aprecjacji swojej waluty.
– Uważam, że na dziś powody do niepokoju są przesadzone.

Interwencja, ale nie na rynku

Marty Regalia, główny ekonomista w amerykańskiej Izbie Handlu, zauważył, że administracja powinna się skoncentrować raczej na zmniejszaniu swojego deficytu budżetowego niż na interwencji na rynku.
– Gdyby miał nastąpić drastyczny spadek wartości dolara i gdyby próbowano zaprowadzić jakiś ład w mechanizmie handlu, wtedy to byłaby inna sprawa – powiedział Marty Regalia.
Tego zdania jest także Marc Chandler, który zaznaczył, że także sygnał niezadowolenia z Pekinu miałby poważne znaczenie.
– Gdyby się zapowiedziało: tu jest granica – powiedzmy 1,50 dol. albo 1,60 dol. za euro i dalej ani kroku, a chiński prezydent Hu Jintao zadzwoniłby do państwa Obamów z pretensją: „Słuchajcie, dolar poszedł za daleko”, to byłby problem. Ale nie przypuszczam, byśmy byli naprawdę blisko takiej sytuacji.
Larry Summers, główny doradca ekonomiczny Białego Domu, po raz kolejny potwierdził politykę mocnego dolara w czwartek wieczorem, jednak to nie jego przemówienie sprowokowało zwyżkę dolara.
Dopiero Ben Bernanke, prezes Banku Rezerwy Federalnej, zahamował spadek. W wysoce technicznym wystąpieniu na temat bilansu banku centralnego Bernanke zauważył, że kiedy ożywienie gospodarki osiągnie dostateczny poziom, Fed zaostrzy politykę pieniężną w ramach przeciwdziałania inflacji.
Nie było to szczególnie odkrywcze – ale gdy w serwisach agencyjnych pojawiły sie komentarze, a uczestnicy obrotu skorygowali domysły na temat tego, kiedy Fed zacznie podwyższać stopy procentowe, dolar poszedł w górę.