Plan Paulsona nie jest wcale przyjmowany z entuzjazmem. Przed nowojorską giełdą wczoraj protestowali jego przeciwnicy. Jeden z uczestników marszu niesie tablicę z napisem: „Pomóż mi, poczęstuj mnie twoimi pieniędzmi – żaden bankier nie zostanie sam” – relacjonuje „Rzeczpospolita”.

Na ulicach podwaszyngtońskich przedmieść trudno jest dostrzec jakiekolwiek oznaki kryzysu. Nie ma spanikowanych kolejek przed bankami czy tłumów bezrobotnych szukających pracy.

W oddziale banku Wachovia, który ugiął się pod ciężarem złych kredytów i został w poniedziałek przejęty przez Citigroup, nie było w ostatnich dniach dramatycznych scen.

Wystarczy jednak porozmawiać z mieszkańcami, by się przekonać, że kryzys na dobre zadomowił się w ich świadomości.

Reklama

Lokalni przedsiębiorcy mają też inny problem: coraz trudniej o kredyt. Przerażone sytuacją banki obniżają lub w ogóle zamrażają linie kredytowe dla małych przedsiębiorstw w oczekiwaniu na poprawę sytuacji.

Dla wielu, szczególnie uboższych, Amerykanów kryzys ma całkiem inne oblicze: benzyna coraz droższa, jedzenie coraz droższe, czynsz idzie w górę. Muszę coraz dłużej pracować, by związać koniec z końcem.

Większość ludzi, niezależnie od stanu majątkowego, jest wściekła na polityków. – To wszystko ich wina. Ci idioci wpędzili nas wszystkich w kłopoty swoją krótkowzrocznością i brakiem odpowiedzialności – denerwuje się Daniella Lewis, menedżerka zajmująca się kolportażem prasy.

Rozmówcy „Rz” przyznają jednak, że na razie zamieszanie na Wall Street nie wpłynęło dramatycznie na ich codzienne życie. Wielkich zmian jeszcze nie widać, może poza jedną: nieco większe niż zwykle są ponoć kolejki w hipermarkecie COSTCO, który sprzedaje towary półhurtowo po niskich cenach. Zdaniem wielu ekonomistów to oznaka, że Amerykanie mentalnie przestawili się już na sytuację kryzysową.

POL