Słusznie, bo trąci to absurdem. Wsparcie ma sens, gdy stymuluje powrót chorego do zdrowia, reanimowanie zwłok uspokaja wprawdzie sumienie, ale sensu w nim niewiele.
Grecja niemal udowodniła, że warto używać ponad miarę, bo jak pojawią się kłopoty – rachunki zapłacą inni. Niemal potwierdziła zasadę, jaką kierowały się banki, że warto pożyczać państwom, nawet jeśli znalazły się na skraju upadku, w razie czego spłatę pożyczki zagwarantują wszak inne państwa. Słowem hulaj dusza, piekła nie ma. Najwyraźniej jednak jest.
Kanclerz Merkel tłumaczyła, że ratowanie bankrutów i tak się opłaca, bo choćby częściowy rozpad strefy euro będzie gorszy dla niemieckiej gospodarki niż sztuczne podtrzymywanie ich przy życiu. Nowy bailout na spłatę starego jednak zmieniłby sytuację wyjątkową w zasadę. Wspólna waluta przekształciłaby się zaś w rodzaj ekonomicznej kroplówki, co jest sprzeczne z założeniami, jakie przyświecały jej stworzeniu.
Zdrowsze byłoby kontrolowane bankructwo. Ateny poniosłyby karę za zadłużanie się ponad potrzeby i skandaliczną dyscyplinę budżetową, a banki – na przykład Landesbanken – nauczyłyby się odpowiedzialności i działania na zasadach rynkowych bez wsparcia bogatego wujka (niemieckiego państwa) osłaniającego je przed odpowiedzialnością. Ból, choć silny, ale mijający, jest lepszy niż długotrwała gangrena.
Reklama