Europejski Bank Centralny jest dziś najpotężniejszą instytucją Unii. Czy w przyszłości jego dominacja może się jeszcze umocnić?
Obawiam się, że tak. Zresztą sam Trichet uważa, że nie jest to dobry scenariusz. Kilka tygodni temu zaproponował przecież powołanie europejskiego ministra finansów, który miałby być przeciwwagą dla szefa EBC. Ale nie sądzę, aby do tego doszło.

>>> Czytaj także: Zobacz, jak państwa ukrywały swoje bankructwa

Dlaczego?
Była na to szansa jesienią 2008 roku, u szczytu kryzysu finansowego. Wówczas przewodnictwo w Unii Europejskiej sprawowała Francja, a Nicolas Sarkozy był w sprawach finansowych niezwykle aktywny. Jednak gdy najostrzejsza faza kryzysu minęła, rządy unijnych państw zaczęły obawiać się mianowania przez Brukselę kogoś silnego, kto mógłby im narzucać politykę gospodarczą. W szczególności niemiecka opinia publiczna jest dziś wrogo nastawiona do wszystkiego, co pachnie europejskim federalizmem. W konsekwencji Trichet nie ma żadnego godnego siebie partnera. Olli Rehn, komisarz ds. finansowych, z pewnością nim nie jest, bo to urzędnik, który nie został wybrany przez nikogo. Z kolei szef eurogrupy (spotkania ministrów finansów strefy euro) Jean-Claude Juncker swoim zachowaniem, licznymi kontrowersyjnymi wypowiedziami i częstymi konfliktami z pozostałymi ministrami całkowicie się skompromitował. No i pochodzi z Luksemburga, zbyt małego kraju. Dziś już nikt go nie słucha, nie ma znaczenia, co mówi.

>>> Polecamy: Państwa tracą władzę. Oto, kto dziś rządzi zjednoczoną Europą

A może to dobrze, że Trichet nie musi z nikim rywalizować?
Źle, wręcz fatalnie. Każdego dnia płacimy bardzo słono za to, że nie mamy europejskiego ministra finansów. W imieniu strefy euro wypowiada się dziś 17 rządów. I każdy mówi co innego. Inwestorzy są zdezorientowani, rynki finansowe zachowują się nerwowo, wszyscy ponoszą kolosalne straty. Tak jak w sprawach monetarnych Europa dzięki Trichetowi mówi jednym głosem, tak samo w polityce fiskalnej i gospodarczej powinna mówić jednym głosem.
Jakie będą skutki utrzymania w przyszłości takiego układu?
Dziś jedynym kryterium polityki monetarnej jest inflacja. Gdy unijny bank centralny widzi, że ceny rosną zbyt szybko, podnosi stopy procentowe. Nie ma instytucji, która w imieniu Unii przedstawi kontrargumenty, wskaże na inne czynniki, które poza inflacją trzeba brać pod uwagę przy określaniu stóp procentowych, jak choćby wysokość bezrobocia. Ma to fatalne skutki, w szczególności dla bardzo zadłużonych krajów, jak Grecja czy Irlandia. Koszty obsługi ich długu bardzo szybko z tego powodu rosną. Dodatkowym problemem jest też niezwykle silny kurs euro. Już teraz wielu ekonomistów uważa, że 1,45 dol. za euro dalece wykracza poza poziom równowagi. Jednak w przyszłości, jeśli EBC pozostanie jedyną tak silną instytucją w Unii, kurs nadal będzie się umacniał. I to jeszcze bardziej utrudni krajom południa Europy odzyskanie konkurencyjności, powrót na ścieżkę wzrostu i spłatę długu. Przecież taki kraj jak Grecja na wielu rynkach eksportowych musi konkurować choćby z Turcją. Przy silnym euro jest to dla Greków zupełnie niemożliwe. Gdy tworzono wspólną walutę, wielu ekonomistów, w szczególności z Francji, ale także z USA, przestrzegało przed takim niebezpieczeństwem. Ich zdaniem opisana w traktacie z Maastricht pozycja Europejskiego Banku Centralnego jest zbyt silna. Niestety ich przewidywania zdają się spełniać.
Kadencja Jeana-Claude’a Tricheta upływa już w październiku. Na jego miejsce przywódcy krajów strefy euro mogą przecież mianować kogoś o wiele bardziej uległego, tak jak postawili na Hermana Van Rompuya czy Catherine Ashton.
Sprawy zaszły już tak daleko, że unijni przywódcy nie mają wyboru i muszą postawić na czele EBC wybitnego polityka. Będzie nim Mario Draghi, człowiek o równie silnej osobowości co Trichet. Obecny prezes unijnego Banku Centralnego bardzo podniósł standard zarządzania EBC w stosunku do czasów Wima Duisenberga. Zastąpienie go jakąś miernotą natychmiast miałoby konsekwencje dla wiarygodności euro, byłoby odczuwalne dla portfeli setek milionów Europejczyków. Przywódcy Unii nie mogą sobie na to pozwolić. Z Van Rompuyem i Ashton to co innego. Po pierwsze przed nimi nikt nie pełnił tych funkcji, więc nie wiadomo, jak mogłaby wyglądać unijna dyplomacja i Rada UE. Po wtóre Europa co prawda z tego powodu cierpi, bo nadal nie ma skutecznego przedstawiciela na świecie. Jednak tej straty w życiu codziennym Europejczycy nie odczuwają.
Czy Draghi może wykorzystać swoją bezprecedensową pozycję na tle innych instytucji Unii do poszerzenia kompetencji EBC?
Zdecydowanie tak. To przecież już zrobił Trichet. Kupując obligacje Grecji i innych krajów południa Europy, przekroczył uprawnienia, jakie nadał EBC traktat z Maastricht. Ale zdecydował się na taki krok w celu ratowania strefy euro i przez to nikt nie ma do niego o to pretensji. Właśnie po to powinniśmy mieć u władzy inteligentnych ludzi, a nie bezwolnych urzędników pokroju Van Rompuya czy Ashton. Spodziewam się, że Draghi pójdzie dalej tym tropem, wykorzystując niejasne zapisy w traktacie dotyczące nadzoru EBC nad bankami komercyjnymi, aby de facto sprawować kontrolę nad kluczowymi parametrami polityki gospodarczej krajów strefy euro, które są najbardziej zadłużone. Może w tym celu nakazać instytucjom finansowym stałe raportowanie stanu płynności i gdy okaże się ona zbyt niska, nakazać rządom wprowadzenie odpowiednich korekt polityki gospodarczej.
Czy EBC może też zwiększyć swój wpływ na poszerzenie strefy euro?
Nie sądzę, aby to było konieczne. Wasz minister Jacek Rostowski niedawno powiedział, że Polska poważnie się zastanowi, zanim przystąpi do unii walutowej, w której euro będzie tak silne, a stopy procentowe tak wygórowane. Doskonale go rozumiem.
ikona lupy />
BIO: Karel Lannoo, dyrektor brukselskiego Centrum Europejskich Analiz Politycznych (CEPS). Wraz z Danielem Grosem przygotował na zlecenie Rady UE projekt uzdrowienia strefy euro / DGP