I nawet są dość powszechne– ponad siedem milionów mieszkań i domów jest ubezpieczonych. Jednak dziwnym trafem, kiedy zaczynają się burze, woda najchętniej wdziera się do budynków nieubezpieczonych. Entuzjazm, z jakim politycy deklarują wypłatę „odszkodowań”, każe uważnie patrzeć na przedwyborczą aktywność tej branży.
Pomysł daleko idącej interwencji rządu w łagodzenie „sprawy franka” pachnie mi postulatem wprowadzenia reglamentacji na wolnym rynku. Niech każdy może wziąć wreszcie kredyt we frankach, ale na rozsądnych warunkach: jak frank stoi nisko i kredyt bardzo się opłaca, trzymajmy się od Polaka z daleka, a jak frank idzie w górę, pojawia się rząd i podaje pomocną rękę. Władza ma w jakiś magiczny sposób wyczarować „więcej możliwości” i sprawiedliwie rozdzielać je potrzebującym. Walka z radosną twórczością banków manipulujących spreadem – proszę bardzo, władza powinna dbać o przejrzystość praw i procedur, również bankowych. I o nic więcej.
Wakacje to czas wielkich, zapomnianych rocznic: 35. rocznica wprowadzenia kartek na cukier oraz 60. wprowadzenia kartek na mięso. Zgodnie z obyczajem epoki kartki nazywano (w języku oficjalnym) zawsze inaczej niż kartki. 25 lipca 1976 r. wprowadzono „bilety towarowe” uprawniające do zakupu dwóch kilogramów cukru. 30 sierpnia 1951 r. pojawiły się natomiast czasowo, rzecz oczywista, „bony mięsno-tłuszczowe dla wybranych zakładów pracy”. Chodziło o tak zwane wiodące zakłady pracy, których pracownicy, zapewne pod wpływem wielkiego stresu, budowali socjalizm bardziej niż inni. System obejmował 21 klas: przedstawiciele klasy najwyższej mogli otrzymywać 6 kg mięsa i wędlin, członkowie najgorszej – 400 g mięsa i wędlin miesięcznie.
Łatwo się dzisiaj śmiać z tych kartek. Łatwo się też podśmiewać z zakłamania propagandy i z dziwacznej metafizyki okresu komunistycznego. Warto jednak zrobić poważną minę i przypomnieć sobie, że lepszym sposobem na zapewnienie rytmiczności dostaw niedrogich towarów okazało się zlikwidowanie socjalizmu, nie jego łatanie. Recydywa socjalizmu raczej nam nie grozi. Owszem, premier – sławny liberał z Sopotu – potrafił parę miesięcy temu warknąć coś na temat „spekulantów” zarabiających na cukrze – rzecz jasna nieuczciwie, bo kupujących cukier, kiedy był tani, a sprzedających, gdy był drogi. Jednak od warknięcia do ujadania, a potem od ujadania do kąsania droga jest bardzo daleka. Kartki na cukier ani na wołowe z kością nam nie grożą (odpukać!). Jeżeli już, to na franki.
Reklama