To miał być pomysł na szybkie dorobienie do studenckiego budżetu, by móc realizować kosztowne hobby. Okazało się, że wyszedł z tego udany biznes. Tylko w tym roku Bożydar Milewski zdobył tytuł Poznańskiego Lidera Przedsiębiorczości, a resort edukacji uznał organizowane przez jego firmę kursy budowania robotów za doskonałe miejsce odkrywania talentów.
Ponad 30-proc. wzrost przychodów każdego roku, sprzedaż licencji na prowadzenie kursów w ramach franczyzy, pakiet kursów dla przedszkolaków, dzieci (8 – 12 lat) i młodzieży w czterech – nie licząc franczyzy – miastach – tak w skrócie wygląda biznesowe doświadczenie 27-latka ze stolicy Wielkopolski, którego pasjonują roboty.
Działalność gospodarczą pod nazwą Invention-Group zarejestrował na trzecim roku studiów. Miał wówczas 22 lata. Musiał zarabiać, bo im bardziej wciągało go hobby, tym więcej potrzebował pieniędzy. Od pierwszego roku studiów razem z kolegami z roku (Wydział Automatyki i Robotyki na Politechnice Poznańskiej) budował roboty, które wystawiał potem do walk sumo na specjalnych zawodach. Czasem pomagali sponsorzy, ale najczęściej koszty spadały na konstruktorów i to oni z własnego kieszonkowego budowali małe automatyczne stwory (20 x 20 cm, waga do 3 kg) nafaszerowane elektroniką, która sprawia, że po pięciu sekundach od uruchomienia są w stanie zlokalizować przeciwnika, same przeanalizują dane z otoczenia (dzięki wmontowanym czujnikom wysyłają i odbierają fale dźwiękowe) i same mogą podjąć decyzję o ataku, czyli wypchnięciu rywala poza półtorametrowy ring. – Mnóstwo zabawy, ale i wieczny brak gotówki, który zwykle doskwiera studentom. Tyle że w moim przypadku doskwierał szczególnie – tak wspomina tamte czasy Bożydar Milewski.
Reklama

Zrób to sam

Zawody robotów sumo pasjonowały nie tylko konstruktorów, ale przyciągały publikę, głównie dzieci w wieku 8–10 lat. Wertując internet, Milewski zauważył, że za oceanem dzieciaki nie tylko występują w roli widza, lecz także same uczą się budować własne konstrukcje. I to był pomysł, który młody student postanowił wcielić w życie na rodzimym gruncie.
Działalność gospodarczą zarejestrował na swoje nazwisko, ale z dwoma kolegami z roku umówił się od razu na współpracę. Z pomocą rodziny zebrał 20 tys. zł na start. Krewnych ze Stanów poprosił o pomoc – tuż po amerykańskiej premierze zakupili dla niego sześć zestawów Lego Mindstorms (1,2 tys. zł za komplet). To znane klocki, do których dołączono trochę elektroniki: silnik, sensory i komputerek. Dzięki temu dzieci nie tylko same tworzą konstrukcje, ale też nadają im ruch i zlecają wykonanie określonych zadań. Budowa takich robotów nie różni się zbytnio od profesjonalnych odpowiedników, choć wszystko skrojone jest na miarę dziecięcych możliwości, np. program komputerowy do sterowania ma formę graficzną. I w jednym, i w drugim przypadku niezbędne jest kreatywne myślenie. – Tradycyjna nauka opiera się na uczeniu na pamięć i bez alternatywnych rozwiązań. Dwa plus dwa to cztery i nie ma innego wyjścia. Nasze warsztaty wprowadzały niekonwencjonalne podejście do nauki, gdzie wszystko stawało się możliwe. Efekty zależą tu w zasadzie wyłącznie od inwencji dziecka – opowiada Milewski.

Nie tylko dla chłopców

Pierwsze doświadczenia biznesowe nie były pasmem sukcesów. Akurat zaczynały się wakacje, Lego Mindstorms dotarło już do naszego kraju, 10 tys. ulotek z informacją o kursach budowania robotów dla dzieci trafiło do skrzynek na poznańskich osiedlach, na politechnice czekały wynajęte sale, a chętnych nie było. Okazało się, że Milewski wybrał fatalny moment na start, bo większość rodziców już zaplanowała czas wolny dla swoich pociech. Udało się zebrać dwie półkolonijne grupy, które przez sześć dni w tygodniu od 9.00 do 16.00 oddawały się robotowej pasji.
Każdego dnia dobierały się w dwuosobowe grupy i realizowały nowe zadanie. Raz budowały roboty, które miały dojechać do magazynu i zabrać stamtąd paczki (metoda zależała od inwencji dziecka, jedno budowało chwytaki, inne szczypce, jeszcze inne łapy), innego dnia konstruowały maszyny przeznaczone do walki z rywalami, kolejnego – sześcionożne skorpiony z ogonami, które niszczyły wieże. W programie znalazło się też miejsce na wyścigi krzykaczy (Dzieci wyposażały robota w czujnik dźwięku, który badał natężenie hałasu i musiały tak zaprogramować komputer, by hałas przekładał się na moc silnika. Im głośniej dzieci krzyczały w finale, tym szybciej maszyna się przemieszczała.) oraz robota zagubionego w labiryncie (Koloniści musieli opracować sposób, jak ma z niego wyjść, mając do wyboru kilka wariantów, np. by wciąż trzymał się ściany po tej samej stronie).
Zabawy było przy tym mnóstwo, pieniędzy dużo mniej. Zarobki z organizacji półkolonii nie pozwoliły na zwrot sum wydanych na zestawy lego. – Co tu dużo mówić, byliśmy zdruzgotani – wspomina ówczesny student. Wróciła jesień, kolejny semestr i mnóstwo zajęć, warsztaty dla dzieci siłą rzeczy zostały odłożone na później.
Milewski wrócił do sprawy wiosną, tym razem lepiej przygotowany. Akcję promocyjną skierował prosto do szkół, gdzie plakaty i prezentacje zapraszały na warsztaty podczas najbliższych wakacji. To przyniosło dużo większy oddźwięk i półkolonie wypełnione w stu procentach. Inwestycja zdołała się zwrócić, a Bożydar mógł dzielić pierwsze dochody z kolegami. I myśleć o tym, jak rozwijać się dalej.
Po roku angażuje kolejnych znajomych z roku i z warsztatami budowania robotów trafia do Wrocławia i Warszawy. Z USA sprowadza kolejne zestawy Lego Mindstorms. W następnym roku zaczyna organizować warsztaty także w weekendy – czterogodzinne spotkania, na których dzieci realizują jeden temat. Kursy weekendowe to koszt prawie 400 zł, sześciodniowe półkolonie na poziomie średniozaawansowanym to ponad 800 zł. – Ale oferujemy za te sumy prawdziwą edukację. To nie pieniądze wyrzucone w błoto, tylko inwestycja – opowiada założyciel firmy. Wśród młodych kursantów zauważa przewagę chłopców, ale zależy to – jak sądzi – raczej od decyzji rodziców, którzy zakładają, że dziewczynkom takie zajęcia nie pasują. – Tymczasem widać, że w programowaniu dziewczynki mają przewagę nad chłopcami, bo są dużo bardziej precyzyjne i uważne – mówi. Chłopcy natomiast nie mają sobie równych w konstruowaniu robotów, co zapewne wynika z faktu, że od dziecka bawią się klockami.
Zainteresowanie jest tak duże, że Milewski poszerza ofertę o kolejne grupy wiekowe: przedszkolaków i młodzież. Trzy poznańskie przedszkola prowadzą już jego pilotażowy program budowania robotów przez 5-, 6-latki. Dla nastolatków Invention-Group przygotował profesjonalny zestaw – to już nie zabawa klockami, bo muszą skręcać śrubami metalowe części, poza tym programują zadania dla robota nie za pomocą obrazów, ale w profesjonalnym języku C++, używanym na każdej politechnice.
Trudno to wszystko samemu ogarnąć, więc do kolejnych miast (Bydgoszcz, Gdańsk, Gniezno) warsztaty Milewskiego docierają na zasadzie franczyzy (opłata licencyjna 4 – 7 tys. zł plus 3 – 6 proc. od miesięcznych obrotów). – Najlepiej wychodzi biznes, w który człowiek jest w stu procentach zaangażowany, właśnie dlatego w takich wypadkach franczyza sprawdza się najlepiej – uważa Milewski. I w tej chwili finalizuje rozmowy w sprawie kolejnych czterech placówek.
A zawody sumo, od których wszystko się zaczęło? – Firma pochłonęła mnie całkowicie. Nie mam już na to czasu, choć cały czas wierzymy z kolegami, że uda nam się wrócić do naszego hobby – mówi Milewski.