Mimo radykalnych oszczędności budżetowych w niemal wszystkich krajach UE unijni urzędnicy za wszelką cenę próbują utrzymać swoje przywileje płacowe. Komisja Europejska przyjęła wczoraj projekt reformy statusu unijnego urzędnika, który przewiduje tylko ograniczone zmiany w warunkach zatrudnienia. Związki zawodowe eurokratów są oburzone. Dziś przed siedzibą Parlamentu Europejskiego w Strasburgu planują manifestację w obronie swoich przywilejów.

>>> czytaj też: FT: Dziurawymi drogami do dobrobytu. Polska zmienia swoje oblicze

Nowy status unijnego urzędnika zakłada m.in. redukcję o 5 procent liczącej 50 tysięcy armii urzędników wszystkich instytucji europejskich, wydłużenie z 63 do 65 lat wieku emerytalnego (możliwość przejścia na wcześniejszą emeryturę przesunięto z 55 do 58 lat), wydłużenie z 37,5 do 40 godzin tygodniowego czasu pracy (bez dodatkowego uposażenia) oraz podwyższenie z 5,5 do 6 procent podatku solidarnościowego. Nie ma mowy o likwidacji lub obniżeniu kontrowersyjnego tzw. rozłąkowego. To 16-proc. dodatek do pensji. Problem w tym, że wielu urzędników np. Komisji Europejskiej od lat mieszka ze swoimi rodzinami w Brukseli i o żadnej rozłące nie może być mowy.

>>> Polecamy: Awans Polski na finansowej mapie świata. Jesteśmy najlepsi w regionie

Reklama
Jedyna poważna zmiana dotyczy sekretarek i urzędników niskiego szczebla, którzy mają dopiero zostać zatrudnieni w przyszłości. Ci stracą aż 18 procent dotychczasowego uposażenia.
– Musimy utrzymać atrakcyjne warunki płacowe, bo inaczej nie zdołamy przyciągnąć najlepszych specjalistów z całej Europy – mówi „DGP” Antony Gravili, rzecznik komisarza UE ds. instytucjonalnych.
Wyniki ostatniego naboru do unijnych instytucji zaprzeczają jednak tej teorii. Na 300 miejsc zgłosiło się 30 tys. kandydatów. W przypadku znacznej części pracowników Komisji Europejskiej pozorna jest także zmiana tygodniowego czasu pracy, gdyż nie są oni rozliczani z czasu spędzonego za biurkiem, tylko z wykonanych zadań.
17 z 27 krajów UE chce radykalnych cięć w unijnej administracji. To do nich (i Parlamentu Europejskiego) będzie należało ostatnie słowo co do kształtu reformy. W liście przesłanym kilka dni temu do KE rządy m.in. Francji, Wielkiej Brytanii, Niemiec i Włoch uznały, że pracownicy Komisji nie mogą być wyłączeni z planów oszczędności budżetowych podjętych w krajach Unii. Dlatego zażądały bardzo poważnych cięć w pensjach, świadczeniach emerytalnych i dodatkach, jak również wydatkach administracyjnych. W szczególności chcą, aby płace przestały być naliczane zgodnie ze sztucznym Brukselskim Indeksem Międzynarodowym (BII), urzędnicy w większym stopniu składali się na własne emerytury, dodatek za rozłąkę został ograniczony z 16 do 10 proc. uposażenia i stopniowo obniżany, a awans płacowy był uzależniony od rzeczywiście wykonywanej pracy, a nie wyłącznie stażu w unijnych instytucjach.
Dziś pensje eurokratów są bardzo wysokie. Gońcy czy kierowcy zarabiają bez dodatków od 1,8 do 2,7 tys. euro brutto, sekretarki od 1,9 do 3,1 tys. euro brutto, merytoryczny personel pomocniczy (np. księgowi) od 2,4 do 4,5 tys. euro brutto, zaś urzędnicy od 3,1 do 6,6 tys. euro brutto. Niskie są także podatki: urzędnik zarabiający 6,6 tys. euro brutto pozostawi fiskusowi łącznie 1,3 tys. euro.
Skala oszczędności na wydatkach administracyjnych w krajach UE jest niewspółmierna. W Wielkiej Brytanii tylko od marca do czerwca tego roku zlikwidowano 111 tys. etatów urzędniczych. We Włoszech pięciu urzędników przechodzących na emeryturę jest zastępowanych jednym, zaś we Francji od początku kadencji Nicolasa Sarkozy’ego liczbę nauczycieli samych szkół podstawowych zmniejszono o 60 tys.