Jeśli przemier zrealizuje swoje zapowiedzi z expose, od stycznia 2013 roku osoby, które na pracy twórczej zarobią więcej niż 85 528 zł rocznie, stracą prawo do zryczałtowanych 50-proc. kosztów. Dla twórców, którzy nie przekroczą tego progu, nic się nie zmieni.
Limit ten dotyczy wyłącznie przychodów z pracy twórczej. Jeśli zatem ktoś zarobi w ciągu roku 40 tys. zł z pracy etatowej i 85 tys. z praw autorskich, to choć suma przychodów wyniesie 125 tys. zł, zachowa prawo do 50-proc. kosztów. Osoba, która z pracy twórczej uzyska 120 tys. zł, będzie mogła takie koszty odliczyć tylko od wspomnianych 85 tys. zł. Oznacza to, że maksymalnie odliczy od przychodów ok. 35 tys. zł. Tyle bowiem wynoszą zryczałtowane koszty dla twórców liczone od 85 tys. zł. Jak widać, w rzeczywistości wcale nie są one równe 50 proc. Już wcześniej wprowadzono bowiem zmianę, która spowodowała, że koszty nie są naliczane od przychodów, ale od przychodu pomniejszonego o składki ZUS.
Ilu osób dotkną te zmiany? Trudno jednoznacznie odpowiedzieć. W rozliczeniu za 2010 rok (czyli ostatnim, z którego dane są dostępne) prawa autorskie jako wyłączne źródło utrzymania wskazało niecałe 34 tys. osób (na 25 mln podatników).
Wynikający z tych statystyk rachunek dotyczący osób korzystających z podwyższonych kosztów dla twórców jest jednak przekłamany. Nie uwzględnia bowiem osób, które obok przychodów z praw autorskich miały także inne źródła utrzymania. Jeśli np. dziennikarz lub wykładowca uniwersytecki obok pracy twórczej pozostaje równocześnie w stosunku pracy (ma etat w redakcji lub na uczelni), to w ministerialnych statystykach ląduje w grupie osób posiadających więcej niż jedno źródło utrzymania albo w grupie osób rozliczających się z pracy etatowej. Tych pierwszych było w ubiegłym roku ponad 9 mln. Drugich niecałe 6,5 mln.
Reklama
Można więc przyjąć, że z prawa do podwyższonych kosztów korzysta prawdopodobnie kilkaset tysięcy osób. Koszty te nagminnie stosowane są bowiem w przypadku umów o dzieło, nawet tam, gdzie żadna praca twórcza nie jest wykonywana.
Wspomniane wcześniej 34 tys. osób uzyskało w sumie przychody na poziomie niecałych 2,7 mld zł, czyli średnio po 79 tys. zł rocznie na osobę. Oznacza to, że tylko nielicznych spośród nich obejmie obniżka kosztów i podwyżkapodatków. Nie wolno bowiem zapominać, że ze wspomnianych już 25 mln podatników ponad 98 proc. płaci podatek w pierwszym przedziale skali podatkowej (18 proc.).
Obecnie stosowanie podwyższonych kosztów pełne jest patologii i często stanowi niczym nieuzasadniony przywilej. Z podwyższonych kosztów korzystają nie tylko dziennikarze. Znacznie liczniejszą grupę stanowią wykładowcy. I to nie tylko z wyższych uczelni. Z kosztów przewidzianych dla twórców korzysta też liczna grupa wykładowców prowadzących szkolenia. Korzystają z nich także architekci, prawnicy, urzędnicy, naukowcy i aktorzy.
Obniżone koszty są powszechnie wykorzystywane do obniżania podatków nawet tam, gdzie nie ma to żadnego uzasadnienia. Nie ma więc wątpliwości, że dotyczące ich przepisy wymagają zmiany. Powinna ona być jednak rozsądna i przemyślana oraz tworzyć logiczny system. Tymczasem proponowane rozwiązanie wprowadzane jest najwyraźniej wyłącznie ze względów propagandowych. Stąd można wątpić w jego efektywność.
Jest bardzo prawdopodobne, że osoby korzystające dziś z podwyższonych kosztów i pracujące na etatach po zmianie przepisów, które radykalnie obniżą im koszty, przejdą na samozatrudnienie. Etat zastąpią własną firmą. Da im to dwie podstawowe korzyści. Po pierwsze zaczną płacić niższe składki ZUS i zdrowotne. Tak jak mogą to robić przedsiębiorcy. Po drugie już po roku będą mogły zamiast opodatkowania na podstawie skali podatkowej wybrać stawkę liniową PIT. Zamiast płacić podatek po przekroczeniu 85 tys. zł według stawki 32 proc., zapłacą go według stawki 19 proc.
Będą też mogły uwzględnić rzeczywiste koszty działalności, np. dojazdy samochodem do pracy, część kosztów utrzymania mieszkania, zakup prasy i książek.
Rzeczywisty poziom obciążeń fiskalnych, liczonych jako suma składek ubezpieczeniowych i ZUS, może więc pozostać na zbliżonym do dzisiejszego poziomie. Zmieni się natomiast struktura zatrudnienia. Już dziś zresztą dane wskazują, że na blisko 2,5 mln działających w Polsce firm ok. 2 mln to firmy prowadzone w ramach samozatrudnienia.
Skutek może być zatem taki, że budżet niewiele zarobi na obcięciu kosztów i wyższych podatkach, za to sporo straci na składkach.