Wszystko dlatego że politycy zapomnieli o tym, czego ich uczył Otto von Bismarck już 130 lat temu: jeśli nie da się ludziom gwarancji minimum socjalnego, stają się podatni na hasła ekstremistów. Najgorzej sytuacja wygląda w Grecji. Dwie partie, które zobowiązały się w Brukseli do dalszych oszczędności, w zamian za co państwo dostało blisko 200 mld euro pomocy, mogą według najnowszych sondaży liczyć na co najwyżej 35 proc. poparcia.

Socjalistyczny PASOK, który doszedł do władzy w 2009 r., i konserwatywna Nowa Demokracja płacą za politykę drastycznych cięć budżetowych, w wyniku których pensje i emerytury zostały ograniczone o przynajmniej 1/5, bezrobocie przekroczyło 20 proc. osób w wieku produkcyjnym, a cały kraj przeżywa już piąty rok recesji. Co gorsza, ponad połowa młodych Greków nie ma pracy, a pozostali muszą się zadowolić umowami śmieciowymi za 500 – 800 euro miesięcznie. Nic dziwnego, że 2/3 chce po prostu wyemigrować.

To wszystko napędza wiatr w żagle takim formacjom, jak Grecka Partia Komunistyczna czy faszystowski Złoty Świt, które nie zamierzają wywiązać się z obietnic złożonych Unii. Jeśli dojdą do władzy, Grecja w ciągu kilku tygodni straci więc dofinansowanie Brukseli, zbankrutuje i być może wywoła efekt domina, który pochłonie kolejne kraje unii walutowej. We Francji, gdzie druga tura wyborów prezydenckich odbędzie się tak samo jak w Grecji 6 maja, skrajną lewicę i skrajną prawicę chce poprzeć już co trzeci głosujący. Aby powstrzymać odpływ wyborców, coraz bardziej populistyczne hasła wysuwają więc obaj faworyci: Nicolas Sarkozy i Francois Hollande. Pierwszy zapowiada renegocjację porozumienia z Schengen, drugi paktu fiskalnego.

Spełnienie takiej zapowiedzi przez najważniejszy obok Niemiec kraj Unii będzie miało dla przyszłości Europy równie katastrofalne skutki, co bankructwo Grecji. Wpływy populistów rosną także w innych krajach Wspólnoty. W Hiszpanii zaledwie cztery miesiące temu triumfalnie doszedł do władzy prawicowy Partido Popular. Jednak po serii cięć w wydatkach socjalnych, a także zapowiedzi ograniczenia subwencji na edukację i ochronę zdrowia ludzie wyszli na ulice, a poparcie dla premiera Mariano Rajoya załamało się. Podobnie jak w Grecji także w Hiszpanii już ponad połowa młodych ludzi nie ma pracy. Wśród rozwiniętych krajów świata tak dramatyczną sytuację ma tylko RPA. Nawet wielbiony niedawno przez rynki finansowe premier Włoch Mario Monti traci zaufanie swoich współobywateli w miarę, jak zaczynają oni odczuwać bolesne skutki polityki zaciskania pasa. Nie ma wątpliwości: Europa Zachodnia przez lata żyła ponad stan i teraz musi spłacić zaciągnięte długi. Oszczędności są więc potrzebne. Jednak państwo w XXI wieku musi z góry określić, gdzie jest czerwona linia, z jakich minimalnych świadczeń nie zrezygnuje nigdy, na co jego obywatele mogą liczyć bez względu na okoliczności. Inaczej cała strategia reform się po prostu wywróci.

Reklama

Czy pogrążoną w kryzysie Europę stać na takie minimalne gwarancje? Doświadczenia cesarstwa niemieckiego z lat 80. i 90. XIX wieku pokazują, że tak. II Rzesza była wówczas o wiele biedniejsza niż dziś kraje południa Europy, nie mówiąc o Francji. A mimo to Bismarck jako pierwszy na świecie wprowadził płatne urlopy dla robotników, emerytury, ubezpieczenia zdrowotne i zasiłki chorobowe.

Inaczej mówiąc, zakazał przedsiębiorcom narzucania takich warunków pracy, które dziś nazwalibyśmy umowami śmieciowymi. Wywodzący się z rodziny pruskich junkrów „żelazny kanclerz” z pewnością nie może być posądzany o lewicowy odchył. Jednak zdawał sobie sprawę, że jeśli nie zapewni robotnikom minimum, poprą oni znacznie radykalniejsze hasła socjalistów, które Bismarck uważał za groźne dla przyszłości państwa. Poprzez rozwinięcie polityki socjalnej kanclerz chciał także powstrzymać masową emigrację młodych Niemców do USA, gdzie zarobki były wyższe, ale władze nie oferowały żadnych gwarancji socjalnych.

Ta polityka okazała się skuteczna. W ciągu czterech dekad II Rzesza rozwijała się w fenomenalnym tempie, stając się czołową potęgą przemysłową świata. Okazało się, że także wielkim przemysłowcom opłaca się oddać nieco swojego bogactwa pracownikom, aby zwielokrotnić później zyski. Dziś Europa stoi przed tym samym dylematem. Francja, Hiszpania czy Włochy to wciąż bardzo zamożne kraje. Jeśli tylko niewielką część ich budżetów przeznaczyć na to, by zapewnić młodym i najbiedniejszym minimum pomocy, wyjdzie to wszystkim na zdrowie. Bismarck także nie wziął pieniędzy na system zabezpieczeń socjalnych znikąd.