W czwartek w podbrukselskim zamku Val Duchesse, gdzie negocjowano traktat rzymski, odbyło się spotkanie grupy refleksyjnej na temat przyszłości Europy, w którym uczestniczyli szefowie dyplomacji dziesięciu państw UE: Belgii, Luksemburga, Holandii, Niemiec, Polski, Austrii, Danii, Włoch, Hiszpanii i Portugalii. Tę grupę zainicjował niemiecki minister spraw zagranicznych Guido Westerwelle, a czwartkowe spotkanie grupy było już drugim - pierwsze około miesiąc temu odbyło się w Berlinie.

Jak donosi w piątek portal EUobserver, omawiano na nim właśnie pomysł połączenia stanowisk szefa Komisji Europejskiej, sprawowanego obecnie przez Portugalczyka Jose Barroso, oraz Rady Europejskiej, której pracami (czyli de facto szczytami przywódców państw UE), kieruje Belg Herman Van Rompuy.

By zapewnić takiemu nowemu silnemu prezydentowi Europy "demokratyczną legitymację", miałby on być wybierany przez Parlament Europejski. Powołując się na wysokie źródła unijne portal precyzuje, że taki nowy silny przewodniczący kierowałby inaczej zorganizowaną Komisją. Co prawda utrzymano by zasadę: jeden komisarz -jeden kraj, ale pewni komisarze byliby ważniejsi niż inni, co miałoby usprawnić działanie KE. Ponadto nowy przewodniczący prowadziłby posiedzenia Rady UE ds. ogólnych, czyli ministrów ds. europejskich, które na ogół są poświęcone przygotowaniom szczytów UE. Teraz Radami ds. ogólnych kieruje minister z kraju sprawującego rotacyjną prezydencję.

Te zmiany mają służyć usprawnieniu funkcjonowania unijnych instytucji i zapewnieniu UE lepszej widoczności i reprezentacji, a także uproszczeniu procesu podejmowania decyzji. W Brukseli panuje przekonanie, że obowiązujący od końca 2009 roku Traktat z Lizbony, który m.in. utworzył stanowisko przewodniczącego Rady Europejskiej, nie uprościł pejzażu unijnych instytucji, choć takie były intencje. Wcześniej szczytami przywódców UE kierował premier kraju sprawującego prezydencję, co miało jednak tę wadę, że co sześć miesięcy była to nowa osoba - brakowało ciągłości, którą obecnie gwarantuje Van Rompuy.

Reklama

W najbliższych miesiącach są przewidziane jeszcze dwa spotkania grupy refleksyjnej - pierwsze w Wiedniu, a drugie najpewniej w Madrycie. Potem -jak - powiedziały PAP źródła niemieckie - ministrowie przedstawią wspólne pomysły na papierze.

Trudno spekulować, czy pomysł silnego prezydenta UE zyska przychylność całej grupy refleksyjnej. W czwartkowym spotkaniu, ze względu na kampanię prezydencką, nie brał udziału przedstawiciel Francji, a Francja była zawsze przeciwna umacnianiu KE. Obawy - jak powiedziały PAP źródła dyplomatyczne w piątek - pomysł budzi u kilku mniejszych państw, jak Austria, "bo istnieje ryzyko, że to podważy zasadę wspólnotową". Podobnie są wątpliwości małych krajów co do pomysłu, by w KE byli komisarze różnych kategorii: mniej i bardziej ważni.

Zwolennicy pomysłu argumentują, że w celu połączenia stanowiska przewodniczącego KE i RE wcale nie potrzeba zmieniać traktatu UE, do czego jest mały entuzjazm, zważywszy trudną i niepewną procedurę ratyfikacyjną. Zapewniał o tym PAP w wywiadzie w lutym komisarz UE Michel Barnier, były szef francuskiej dyplomacji.

"Zaproponowałem to już w maju ubiegłego roku w Berlinie. Na to pozwala obecny traktat, jeśli przywódcy wybiorą szefa Rady Europejskiej i tej samej osobie powierzą rolę przewodniczącego KE" - mówił Barnier, który był jednym z współautorów odrzuconego projektu traktatu konstytucyjnego a także przyjętego ostatecznie traktatu lizbońskiego.

"Myślę, że pewnego dnia wyciągniemy lekcję z tych wszystkich kryzysów i trudności oraz deficytu demokratycznego. Trzeba na szczycie UE połączyć dwa stanowiska, obsadzając je osobą z większym mandatem demokratycznym: kobietą lub mężczyzną, który zostanie zaproponowany przez Radę Europejską i wybrany np. przez Parlament Europejski albo przez Kongres łączący deputowanych narodowych i europejskich. Dokonamy głębokiej zmiany, umiejscawiając KE pod władzą tego prezydenta" - mówił Barnier w lutym.

Minister Radosław Sikorski, który jako jedyny minister z nowego kraju UE uczestniczył w spotkaniu w Val Duchesse, także opowiedział się za połączeniem tych dwóch funkcji jesienią zeszłego roku, kiedy w stolicy Niemiec przedstawił swoje pomysły dotyczące przyszłości UE. W przemówieniu na forum Niemieckiego Towarzystwa Polityki Zagranicznej zaproponował m.in. zmniejszenie i jednoczesne wzmocnienie Komisji Europejskiej, ogólnoeuropejską listę kandydatów do Parlamentu Europejskiego oraz połączenie stanowisk szefa KE i Rady Europejskiej. W marcowym wystąpieniu w Sejmie powiedział, że takie też jest stanowisko polskiego rządu.

O zreformowanie Komisji Europejskiej apelował też wybitny europejski prawnik Jean-Claude Piris, były główny prawnik Rady UE. Argumentował, że licząca obecnie 27 komisarzy KE, gdzie decyzje są podejmowane kolegialnie, jest nieskuteczna, sparaliżowana i za duża.

Zdaniem Barniera ta kolegialność mimo wszystko funkcjonuje. "Jest nas 27 komisarzy o różnej wrażliwości i doświadczeniach politycznych, różnych narodowościach, odpowiedzialnych wspólnie za poszukiwanie ogólnego interesu europejskiego. To trudne, ale działa. Można oczywiście rozważyć różne systemy organizacji czy rotacji, ale każdy kraj musi być w systemie. Prawdziwa zmiana nie nastąpi wraz ze zredukowaniem KE. Prawdziwa zmiana nastąpi dopiero, kiedy będziemy mieć prezydenta Unii Europejskiej".

icz/ jzi/ kot/