Cóż, spotkanie prywatne nie było. Ratner na początku lat 90. przemawiał podczas posiedzenia jednej z ważniejszych brytyjskich organizacji menedżerskich. Był znanym biznesmenem, szefem i współwłaścicielem potężnej firmy jubilerskiej Ratners Group. Jego korporacja oferowała biżuterię może z nie najwyższej półki, ale za to zdobyła miliony klientów. I cóż takiego powiedział? Sam sobie na głos zadał pytanie: dlaczego sprzedajemy biżuterię po tak niskich cenach? I sam sobie odpowiedział: bo sprzedajemy „total crap”, co można z grubsza przetłumaczyć jako kompletny szajs. To nie wszystko. Ratner przyrównał jeszcze koszt wytworzenia biżuterii w jego firmie do ceny kanapki, „z tym że kanapki są bardziej trwałe”.
I zaczęło się. Bon moty Ratnera stały się tematem dnia w brytyjskich mediach. Akcjonariusze Ratners Group wpadli w popłoch, firma straciła na wartości pół miliarda funtów. Po jakimś czasie zresztą w angielszczyźnie pojawiło się określenie „doing a Ratner”, oznaczające popełnienie publicznie wielkiej gafy. Przestraszony Ratner próbował ratować firmę, zatrudniając specjalistów z Wall Street. Jak sam opowiadał po latach, konsultanci zamknęli się na dwa tygodnie, przeanalizowali sytuację i pojawili się z receptą: punktem wyjścia do uzdrowienia biznesu jest zwolnienie Ratnera. I w ten sposób stracił robotę.
Historię Ratnera przywołuję nie bez powodu. Otóż można ją odnieść do tego, co się dzieje w krajobrazie biznesowym nad Wisłą. Przez lata Polska nie miała swoich Ratnerów, przynajmniej nic o nich nie słyszałem. Rodzimi biznesmeni są na ogół przygotowani do wystąpień i pilnują się, żeby nie popełnić gafy. O Ratnerów było u nas trudno.
Na szczęście to się zaczęło zmieniać. Na szczęście, gdyż także pod tym względem zaczynamy doganiać świat. Rzecz dotyczy branży może nie tak spektakularnej jak jubilerska, ale ważnej i szeroko komentowanej, zwłaszcza przed Euro 2012. Chodzi o budowę infrastruktury, oczywiście dróg i stadionów w szczególności, choć częściowo sprawa dotyczy także spółek zajmujących się kolejami. W mediach mamy prawdziwy urodzaj wypowiedzi szefów tych firm. Czytam je z osłupieniem połączonym z olbrzymim zaciekawieniem, gdyż są blisko, naprawdę blisko Ratnera.
Prezesi bowiem gremialnie narzekają na swój los. Już widzieli swoje biznesowe eldorado: wysyp kontraktów na budowę autostrad, stadionów, przebudowę tras kolejowych. Na wyścigi startowali w przetargach, ostro zbijali cenę, schodzili z marży, byle zdobyć upragniony kontrakt. Rzeczywistość nie dorosła jednak do ich wizji, wzrosły chociażby ceny materiałów budowlanych, zyski szlag trafił. Ich firmy są pod kreską, często ostro pod kreską. I co robić? Wyjścia są dwa, można je zresztą zastosować równocześnie: nie płacić podwykonawcom oraz trąbić na prawo i lewo, że państwo, z którym zawarli kontrakt, ich skrzywdziło. Po prostu za budowę powinno zapłacić więcej, gdyż zmieniła się rzeczywistość.
Przyznam, że trzymam kciuki za to państwo, żeby się nie ugięło. Za prezesów trzymam kciuki już mniej kurczowo. To chyba nikt inny, tylko właśnie oni podejmowali decyzje o takim, a nie innym kształcie kontraktu, o takiej, a nie innej wysokości ceny. Jeżeli sami nie czuli się wystarczająco kompetentni, mieli do dyspozycji zarządy. A nie tylko w ich branży jest tak, że komponenty raz są tanie, kiedy indziej drożeją. To biznesowy alfabet. Nie trzeba być wielkim profesjonalistą, żeby o tym wiedzieć. Większa dawka profesjonalizmu jest potrzebna do tego, aby się przed tym zabezpieczyć. A biznesowa odwaga przydaje się do tego, żeby zrezygnować z udziału w przedsięwzięciu, które stwarza zbyt duże ryzyko.
Jednak Ratnerowie znad Wisły próbują wmówić opinii publicznej, że przy śrubowaniu cen znów zawiódł aparat państwa i jego różne agendy, co doprowadziło ich spółki na skraj przepaści. Do aparatu państwa można mieć wiele pretensji, ale akurat tutaj nie. Jeżeli ktoś zawiódł, to tylko władze spółek, naiwnie wchodząc w grę pod hasłem „zbijamy ceny” i licząc na to, że jakoś to będzie, przy okazji narażając na straty swoich akcjonariuszy. Co bym zrobił na miejscu tych ostatnich? Na przykład zawołał na pomoc wspomnianych konsultantów z Wall Street. Nie sądzę, żeby ich recepta w przypadku naszych firm budowlanych była inna niż w przypadku Ratnera.
ikona lupy />
Marcin Piasecki, wydawca „Dziennika Gazety Prawnej” / DGP