Bo to i wygodnie dla pasażerów – wystarczy wybrać się w jedno miejsce, aby skorzystać z oferty wszystkich przewoźników, i bezpiecznie – bo dworce mają odpowiednią infrastrukturę i ryzyko wypadku czy blokowania jezdni jest niewielkie.
Nie rozumiem jednak, skąd konieczność uzgadniania godzin odjazdów? Przecież nie chodzi o dworce kolejowe. Tam, wiadomo, dwa pociągi jednocześnie nie zatrzymają się przy tym samym peronie i nie odjadą w tym samym kierunku o tej samej godzinie. Mowa o komunikacji samochodowej. Tu takie rozwiązanie jest możliwe, a nawet wskazane – pasażer wybierze, czy woli autobus firmy x czy firmy y, a wyboru dokona na podstawie ceny, czasu jazdy czy wyglądu autobusu i kierowcy.
W końcu dworzec autobusowy nie musi przypominać tych z czasów PRL i jego schyłku. Wtedy był zwyczaj, że z peronu pierwszego autobusy odchodzą w jednym kierunku, a z drugiego – w innym. Może wystarczy oddać peron nr 1 jednemu przewoźnikowi, a peron nr 2 – drugiemu. Niech wyznaczają połączenia dowolnie, nawet w tych samych godzinach. Nie byłoby też problemu z blokowaniem miejsca przez konkurencję.
Reklama
Kłopot byłby w sytuacji, kiedy jedną miejscowość obsługuje np. kilkunastu przewoźników. Tylko że nikt nie powiedział, że dworzec musi być w środku miasta i że musi być jeden. Samorząd mógłby wyznaczyć kilka placów na obrzeżach miasta i każdy oddać innemu zarządcy. Wybór mieliby i pasażerowie, i przewoźnicy, którzy mogliby zmienić miejsce odjazdu, gdyby czuli się źle traktowani. Do zadań samorządów zaś należałoby tylko inne poprowadzenie linii komunikacji miejskiej, aby możliwy był dojazd z takiego dworca do centrum, ewentualnie wynajęcia przewoźnika, który zapewniałby połączenie dworców z miastem. I tę funkcję mogłaby spełniać lokalna firma przewozowa. W końcu we wspieraniu lokalnych przedsiębiorców nie ma nic złego, jeśli się nie zapomina przy tym o interesie pasażerów.