Według opublikowanych wczoraj danych GUS w pierwszym miesiącu roku polskie firmy sprzedały zagranicznym kontrahentom towary warte 11,78 mld euro – o 7,8 proc. więcej niż rok wcześniej. Za to import wzrósł nieznacznie – o 0,2 proc., do 12,01 mld euro. Teoretycznie to bardzo dobra informacja – tak duża różnica oznacza, że wzrost gospodarczy może ciągnąć w górę eksport netto.
Ale ekonomiści radzą nie przywiązywać się zbytnio do dobrych wyników w handlu zagranicznym. – Wyniki eksportu, podobnie jak produkcji, zostały mocno zaburzone przez efekty sezonowe, np. dużo mniejszą liczbę dni roboczych w grudniu. Można się było tego spodziewać – mówi Piotr Bielski, ekonomista BZ WBK. – Nastąpiły przesunięcia dostaw, stąd taki wzrost w styczniu. Na tej podstawie nie mówiłbym, że w handlu zagranicznym świetnie nam idzie. I nie zmieniam prognozy, zgodnie z którą eksport w całym roku zwiększy się o 7–8 proc., przy czym pierwsza połowa będzie pod tym względem słaba – dodaje Piotr Soroczyński, główny ekonomista Korporacji Ubezpieczeń Kredytów Eksportowych. Jego zdaniem 8-proc. dynamika będzie nie do utrzymania w lutym. Trwałego ożywienia można oczekiwać dopiero w drugim półroczu, gdy gospodarka strefy euro odbije się od dna.
Podobnego zdania jest Piotr Bielski. Twierdzi, że eksport będzie przyspieszał z trzech powodów. Pierwszy to ożywienie koniunktury w Niemczech, które odbierają jedną czwartą polskich towarów sprzedawanych za granicę. – Poza tym polscy eksporterzy z powodzeniem szukają nowych rynków zbytu, czego dowodem jest wysoka dynamika eksportu na Wschód. Trzeci czynnik to działanie efektu substycyjnego – towar z Polski jest w stanie zaistnieć nawet na rynku przechodzącym spowolnienie dzięki konkurencyjnej cenie – tłumaczy.
Nasi rozmówcy zwracają uwagę na dużą słabość importu, która jest widoczna w danych GUS. To skutek niskiego popytu krajowego. Firmy nie inwestują ze względu na niepewną sytuację gospodarczą, konsumenci ograniczają wydatki, bo boją się stracić pracę.
Reklama