Dziesięć lat po wprowadzeniu samolotów bezzałogowych Stany Zjednoczone będą dążyć do ustanowienia międzynarodowych reguł ich użytku bojowego. Takie deklaracje w sprawie użycia uzbrojonych dronów do przeprowadzania ataków na cele naziemne składa administracja obecnego prezydenta.
– Ludzie pytają, co się stanie, kiedy Chińczycy albo Rosjanie zdobędą tę technologię. Prezydent zdaje sobie sprawę z tych obaw i chce wyznaczyć dla tych urządzeń pewne międzynarodowe standardy – powiedział Tommy Vietor, rzecznik prasowy Białego Domu.
Zapowiedź pojawia się właśnie w momencie, kiedy USA tracą monopol na bezzałogową flotyllę. W zwiadowcze samoloty bez pilota w kabinie wyposażonych jest już wiele armii na świecie, m.in. Polska. Jednak coraz więcej krajów, w tym Chiny, wyraża chęć zaopatrzenia się także w wersje bojowe.

>>> Polecamy: Drony - futurystyczna wizja świata staje się rzeczywistością

Reklama
Chrzest bojowy drony przeszły co prawda w Iraku, ale prawdziwą użyteczność pokazały dopiero w niedostępnych rejonach Afganistanu i Pakistanu. Stamtąd wysłano je do Jemenu i Somalii. Krążyły też nad libijskim niebem w trakcie kilkumiesięcznej kampanii, która zakończyła się obaleniem reżimu Kaddafiego. Statystyki lotów bojowych nie pozostawiają wątpliwości, że rozpoczęty za prezydentury George’a Busha program lotów bezzałogowych rozpędu nabrał za Baracka Obamy. Za obecnego prezydenta drony wykonały sześć razy więcej misji bojowych niż w czasach George’a Busha.
Ten gwałtowny wzrost to zasługa Johna Brennana, doradcy Obamy ds. bezpieczeństwa narodowego, nominowanego niedawno na szefa CIA. To on przekonał prezydenta, że drony są idealne do „targeted killings”, czyli precyzyjnych uderzeń na terrorystów minimalizujących straty w cywilach. Jednak w Stanach coraz częściej pyta się o ich wątłe podstawy prawne. Dokumenty rządowe mówią, że można atakować „bojowników”, ale nie podają dokładnej definicji takich osób. Innym terminem kluczem uzasadniającym precyzyjne ataki ma być „bezpośrednie zagrożenie”. Krytycy zauważają, że „bezpośrednie zagrożenie” nie budzi wątpliwości na tradycyjnym polu walki, ale jak je rozumieć w warunkach wojny z użyciem latających robotów?
Amerykanie odkryli niedawno, że problem „targeted killings” nie ogranicza się tylko do dalekich krajów. W ramach uprawnień nadanych armii po 11 września jest likwidacja dowolnego celu podejrzanego o związek z terroryzmem. Wzbudziło to uzasadnione pytania o to, czy rząd może likwidować bez sądu obywateli amerykańskich na terenie USA. Republikański senator Rand Paul zadał to pytanie Brennanowi; nie doczekawszy się odpowiedzi, starał się przy pomocy obstrukcji parlamentarnej zablokować nominację doradcy Obamy na szefa CIA. Co prawda bezskutecznie, ale zwrócił uwagę na problem dronów.
Pytanie o prawomocność użycia dronów nie ogranicza się do kwestii tego, kogo można atakować, ale również do kwestii, gdzie można to robić. Ben Emmerson, brytyjski prawnik, specjalny wysłannik ONZ ds. praw człowieka i kontrterroryzmu, prowadzi dochodzenie w sprawie 25 bezzałogowych ataków w różnych krajach, w których zginęli cywile. Po wizycie w Pakistanie Emmerson już zdążył stwierdzić, że misje na terenie tego kraju odbywają się bez zgody wybranych władz. Regulacja musi uwzględnić również ten problem.
USA wytyka się również, że jeszcze do niedawna same krytykowały izraelską praktykę „targeted killing”, a teraz same dysponują listą celów. Bez względu na intencje stojące za amerykańską deklaracją drony stanowią lukę w prawie międzynarodowym. Kwestia ta ostatnio jest tak szeroko dyskutowana w Stanach, że armia przestała raportować o liczbach przeprowadzonych bezzałogowych lotów.
52 liczba ataków dronów w Pakistanie za prezydentury G. Busha
313 liczba ataków dronów w Pakistanie za prezydentury B. Obamy
2536–3577 liczba zabitych w atakach dronów w Pakistanie

Źródło: Bureau of Investigative Journalism