Lobby (punkt za nazwę, w Polsce lobbyści kryją się zwykle za mylącymi etykietkami) apeluje o ponowną industrializację. Miałoby się to dokonać za pomocą klasycznych metod: dofinansowania państwowego, partnerstwa publiczno-prywatnego oraz państwowych inwestycji.
Raport spotkał się z dużym entuzjazmem wśród buntowników z różnych portali internetowych. Po latach dominacji takich pojęć jak „racjonalizacja zatrudnienia”, „globalna wioska” i „modernizacja” podnosi się sztandar narodowoprzemysłowego buntu. Jednak w poszukiwaniu talking points jego twórcy nie zawsze podają argumenty przekonujące. Twierdzą na przykład, że jednym z głównych utrapień polskiego przemysłu jest deficyt handlowy. Polska powinna więc mniej importować, a więcej eksportować.
Jako przykład krajów „prymusów” w UE podają 5 państw, w których zatrudnienie w przemyśle w latach 1989–2009 nie spadło, ale wzrosło. Trzy z nich to Niemcy, Grecja i Hiszpania. Rzeczywiście Niemcy w ostatnim dwudziestoleciu zanotowały lata nadwyżek handlowych. Zwłaszcza gdy popatrzymy na lata po wprowadzeniu euro (1999 r.). Nadwyżki handlowe Niemiec dzięki wspólnej walucie znacząco wzrosły, dlatego że opierały się na ogromnych deficytach... ano właśnie – Grecji i Hiszpanii. Kraje te nie spełniają więc ważnego kryterium podanego przez PLP, a jednak potrafiły utrzymać swoje zatrudnienie w przemyśle. (Warto zresztą wskazać, że wg CIA Factbook Polska i tak przewyższa wszystkie trzy kraje w udziale zatrudnionych w przemyśle w stosunku do wszystkich zatrudnionych).
Niemcy odziedziczyły w 1990 r. przemysł NRD-owski, w związku z czym dane z 1989 r. są mylące. Wysokie bezrobocie z lat 90. zwalczali z kolei reformami polityki socjalnej i prawa pracy. Hiszpania borykała się w końcówce tamtej dekady z nawet 20-proc. bezrobociem. Swoje zatrudnienie również podwyższyła, ale uelastyczniając rynek pracy. Wzrost zatrudnienia w przemyśle nie musiał być w wymienionych krajach związany ze szczególnie przemysłolubną polityką gospodarczą i handlową państwa. Sypanie przykładami od Annasza do Kajfasza to dobra metoda, aby „reindustrializację” Polski obrzydzić.