Dane Narodowego Banku Polskiego na temat rozwoju obrotu bezgotówkowego w naszym kraju mogą napawać optymizmem. Wystarczy spojrzeć na statystykę dotyczącą kart płatniczych. Na koniec ubiegłego roku Polacy mieli w portfelach prawie 33,3 mln kart płatniczych. To historyczny rekord. W ciągu minionego roku liczba kart wydanych przez banki wzrosła o ponad milion. Dzięki temu jest ich już więcej niż w IV kwartale 2009 roku, kiedy osiągnięto poprzedni rekord. Od tamtego czasu kart ubywało głównie ze względu na zmianę podejścia instytucji finansowych do kart kredytowych. Banki przestały rozdawać je na prawo i lewo nawet tym osobom, które nie miały ochoty ich używać i czyściły swoje bazy z kart nieaktywnych. Ale pod koniec ubiegłego roku liczba kart kredytowych ustabilizowała się, a liczba debetówek dynamicznie rośnie.
Nie powinno więc dziwić też to, że niezwykle szybko rośnie liczba transakcji bezgotówkowych, wykonanych kartami płatniczymi. W ubiegłym roku Polacy zapłacili w sklepach w ten sposób ponad 1,2 mld razy. To o 18,5 proc. więcej niż w 2011 roku, kiedy tego typu transakcji wykonano miliard. Pocieszający jest także to, że udział transakcji bezgotówkowych w ogóle transakcji kartami płatniczymi na trwale przerósł udział wypłat gotówki z bankomatów. Po raz pierwszy miało to miejsce w III kw. 2009 roku. Obecnie transakcje bezgotówkowe stanowią prawie 63 proc. wszystkich transakcji kartami. Na koniec ub. roku stanowiły one 59 proc.
Przy tak dynamicznym wzroście liczby nie dziwi też przyrost wartości transakcji. W ubiegłym roku wyniosła ona ok. 120 mld zł. Rok wcześniej było to 105 mld zł. Ale wartość transakcji rośnie wolniej niż ich liczba, co oznacza, że zmniejsza się średnia wartość transakcji kartą. W IV kwartale ub. roku wyniosła ona ok. 98 zł, a rok wcześniej – ok. 103 zł. Niewątpliwie to zasługa kart zbliżeniowych, które zachęcają do płacenia bezgotówkowo także za mniejsze zakupy. Nie można jednak zapominać, że wartość transakcji bezgotówkowych to jedynie 31 proc. wszystkich transakcji kartami. Pod tym względem wciąż wygrywają więc bankomaty. W większości naszym rodakom karta jest potrzebna po to, by wyciągnąć pieniądze z konta i płacić gotówką.
Pojawia się więc zasadnicze pytanie: dlaczego tak się dzieje. Część specjalistów nie ma wątpliwości, że jednym z najważniejszych czynników jest słabo rozwinięta sieć akceptacji, a więc mała liczba placówek usługowo-handlowych, w których można płacić plastikowym pieniądzem. Czy w rzeczywistości tak jest? Znowu warto zajrzeć do statystyk Narodowego Banku Polskiego. Okazuje się, że na koniec ubiegłego roku kartą można było zapłacić za produkty lub usługi w 237 tysiącach miejsc w całym kraju. W ciągu minionego roku ich liczba wzrosła o ok. 16 tys. W tym samym okresie liczba terminali wzrosła z 267 tys. sztuk do 290 tys. sztuk. Tu wzrosty są więc również zauważalne, ale już nie tak dynamiczne, jak w przypadku liczby czy wartości transakcji bezgotówkowych. O ile w 2011 roku na jeden terminal przypadało średnio ponad 3,8 tys. transakcji, o tyle w ub. roku było ich ok. 4,2 tys.
Reklama
Niestety, wszystkie te dane wyglądają optymistycznie tylko wtedy, gdy patrzymy na nie w oderwaniu od europejskiego kontekstu. Jeżeli bowiem zaczniemy je porównywać z rynkami innych krajów Unii Europejskiej, okaże się, że nie mamy czym się pochwalić. O ile na statystycznego Polaka przypada 0,9 karty płatniczej, to średnia dla Unii Europejskiej wynosi 1,45 karty. A są kraje, jak np. Wielka Brytania, gdzie mieszkańcy mają przeciętnie ponad 2 karty w portfelu. Niekorzystnie wyglądamy także pod względem liczby transakcji bezgotówkowych kartami płatniczymi na jednego mieszkańca. U nas wskaźnik ten wynosi 32 na rok, podczas gdy w Europie to ponad dwa razy więcej (74). W niektórych krajach, jak np., w Szwecji czy w Danii, wskaźnik ten sięga 200. Ale nic dziwnego, bo terminale do płatności bezgotówkowych znajdziemy w co piątym sklepie. Na tysiąc Polaków przypada jedynie 7,6 terminalu. Średnia dla UE wynosi 17,5. Europejscy liderzy, czyli Finlandia i Grecja, mogą pochwalić się 35 terminalami na tysiąc mieszkańców.
Oczywiście rozwoju rynku kart płatniczych w Polsce nie można oceniać tylko na podstawie suchych danych statycznych, bez umieszczenia ich w szerszym kontekście. Wystarczy powiedzieć, że nasz rynek rozwija się dopiero od dwudziestu lat, podczas gdy rynki starej Unii miały na to przynajmniej dwa razy więcej czasu. Niestety, nie wyglądamy dobrze także w porównaniu z Czechami czy Węgrami, a więc krajami, które na rozwój obrotu bezgotówkowego miały mniej więcej tyle samo czasu co my. To dowodzi, że rynek wymaga zmian. Pytanie tylko, czy regulowanie go ustawami przyniesie pożądany skutek.