Ten lobbing jest skuteczny. Z postulatów akademików resort nauki wybrał kilka rozwiązań, które wejdą w życie jesienią tego roku.
● Próg bagatelności dla instytucji naukowych zostanie podniesiony z 14 do 130 tys. euro. Ten próg to wartość zakupu, poniżej której instytucja nie musi organizować przetargów. Jego maksymalną wysokość w Unii wyznacza dyrektywa o zamówieniach publicznych. Dla instytucji naukowych to aż 200 tys. euro.
● Pozwolenie na zamówienia w trybie z wolnej ręki lub negocjacje bez ogłoszenia dla rzeczy wytwarzanych wyłącznie w celach badawczych, doświadczalnych lub rozwojowych, czyli np. tkanek, które są produkowane tylko w celach naukowych.
● Jeżeli naukowcom zabraknie jakiegoś sprzętu lub materiałów, np. odczynników, będzie można je zamówić bez przetargu u tego samego dostawcy, u którego poprzednio dokonano zamówienia (ale do wartości 50 proc. uprzedniego zakupu).
Reklama
● Pozwolenie na zakupy bez przetargów w przypadku szczególnej okazji, po szczególnie korzystnych cenach.
Ministerstwo początkowo te zmiany chciało wprowadzić do ustawy o zasadach finansowania nauki. Premier Donald Tusk zdecydował, że szybciej będzie, jeżeli to Urząd Zamówień Publicznych w oparciu o przygotowane przez resort nauki propozycje napisze nowelizację ustawy o zamówieniach. Tusk określił prezesowi UZP kalendarium tych zmian – z końcem sierpnia przepisy mają wejść w życie, tak by bardziej liberalne prawo zaczęło działać wraz początkiem nowego roku akademickiego.
Naukowcy narzekają na prawo zamówień publicznych, które krępuje im ręce. A przecież po to je skonstruowano, by zapobiegać niegospodarnemu wydawaniu publicznych pieniędzy.
Babrara Kudrycka: Od 2004 r., kiedy uchwalono prawo zamówień publicznych, do 2013 r. minęło 9 lat. W tym czasie zmieniły się ceny i zmniejszył się poziom korupcji. Jeśli narzekamy, że w Polsce pracownicy uczelni nie mają zaufania do przedsiębiorców, przedsiębiorcy do uczelni, to wynika to także z niektórych aktów prawnych, w tym z ustawy o zamówieniach publicznych, która jest skonstruowana na zasadzie bardzo mocno ograniczonego zaufania do obywatela. Tyle że do ścigania potencjalnych naruszeń, niegospodarności w wydawaniu publicznych środków mamy wyspecjalizowane organy. Nie powinno się więc przez sztucznie i nadmiernie sformalizowane procedury uniemożliwiać terminowej realizacji badań. Nauka ma szansę być konkurencyjna tylko wtedy, gdy jest opłacana ze zdobywanych przez naukowców grantów. Granty zaś są zazwyczaj przyznawane w systemie dwuletnim. W tym czasie trzeba wykonać wszystkie zadania zarówno od strony biurokratycznej, jak i naukowej. Zdarzają się, i to bardzo często, dramatyczne historie naukowców, którzy czekają miesiącami na to, by w ogóle rozpocząć jakąkolwiek pracę badawczą. Ponieważ kilka miesięcy trwa oczekiwanie na ogłoszenie przetargu, na zakup określonego sprzętu, odczynników czy probówek, a sama procedura przetargowa zajmuje kolejne kilka miesięcy i często jeszcze trwa rozpatrywanie odwołań. Efekt jest taki, że uczonemu zostają ledwie 3–4 miesiące na przeprowadzenie zadania badawczego.
Pojawił się projekt poluzowania tego prawa. Urząd Zamówień Publicznych zaproponował podniesienie progu, do którego można organizować zamówienia bez stosowania ustawy do 20 tys. euro. To nie wystarczy?
Proponowany próg wciąż drastycznie odbiega od rozwiązania, na jakie pozwala dyrektywa unijna i które realnie pomogłoby naukowcom. W dyrektywie są dwa progi bagatelności dla zamówień. Dla ogółu instytucji publicznych to 130 tys. euro, ale specjalnemu wyłączeniu podlegają jednostki naukowe, jednostki kultury oraz jednostki samorządu terytorialnego. Dla nich wyjątkowo takim progiem jest 200 tys. euro. Co ważne, w większości państw Unii te progi są znacznie wyższe niż w Polsce. W kilku państwach, jak Wielka Brytania, Szwecja, Holandia, jest to właśnie ta górna granica. W innych jest to mniej niż 200 tys., ale wciąż znacznie więcej niż 20 tys. euro. Ciekawa jest w tym kontekście analiza dr Cymerman, która wyliczyła, że wprost proporcjonalnie do wysokości tego progu kształtuje się innowacyjność państwa. Czyli im mniejsze są ograniczenia biurokratyczne, tym więcej innowacyjnych rozwiązań jest wdrażanych do gospodarki. Polskie rozwiązanie nawet przy propozycji 20 tys. euro jest jednym z najostrzejszych i tak naprawdę niewiele zmienia w sytuacji jednostek naukowych. Zresztą o tej propozycji jednym głosem wypowiedziało się środowisko naukowe: jeżeli poprawa miałaby być w takim niewielkim zakresie, to dziękujemy, prosimy nie wprowadzać tak fikcyjnej zmiany.
Co postuluje ministerstwo?
Chcemy, by próg dla jednostek naukowych podnieść do takiej wysokości, na jaką pozwoliła Unia dla ogółu instytucji publicznych, czyli do 130 tys. euro. I tak będzie to niższy próg, niż pozwala na to naukowcom dyrektywa, ale taka zmiana znacząco poprawi sytuację badaczy.
Z drugiej strony są przecież problemy z przetargami także w środowiskach naukowych. Prezes UZP wskazywał choćby przykład AWF w Poznaniu. Uczelnia ta w ubiegłym roku zorganizowała przetarg na sprzęt komputerowy z tak szczegółowym opisem zamówienia, że w efekcie nadawały się tylko pojedyncze marki produktów i zgłosił się tylko jeden dostawca. To było złamanie prawa.
Słusznie, że UZP na to zareagował. Jest powołany do takich działań. Jednak nieprawidłowości w zamówieniach zdarzały się, zdarzają i zdarzać się będą: w administracji publicznej, administracji samorządowej, szpitalach publicznych, także w nauce. Im bardziej rygorystyczna ustawa, tym więcej nieprawidłowości. Jednak nie jest to powód, by za pomocą nazbyt sformalizowanych procedur blokować rozwój badań naukowych. Naukowcy do wykonywania swojej pracy potrzebują skomplikowanych urządzeń, które produkowane są np. tylko przez jedną firmę. Poza tym zdarza się, że przy niewielkiej konkurencji na rynku polskim ceny za te urządzenia są horrendalne, w szczególności gdy nie mogą ich negocjować jak w zamówieniach z wolnej ręki. Nie pozwala to więc nawet na efektywne zarządzanie funduszami publicznymi. Co jednak ważne, problem z zamówieniami publicznymi w środowiskach naukowych nie jest tylko polski. Na posiedzeniu rady ds. konkurencyjności, która zrzesza unijnych ministrów nauki, coraz głośniejsze są postulaty, by poluzować obecną dyrektywę unijną tak, by naukowcy całej Unii mogli jeszcze łatwiej przeprowadzać zamówienia.