Zwolennicy prawa do posiadania broni triumfują po odrzuceniu przez Senat propozycji obowiązkowego sprawdzania przeszłości kupujących broń. Amerykanie, choć wstrząśnięci takimi wydarzeniami, jak grudniowa strzelanina w Connecticut, gdy szaleniec zabił 26 osób, nie są zgodni, jak zmienić prawo.
Zwolennicy większych restrykcji, a według sondaży jest ich ponad 80 proc., mają przeciw sobie obrońców drugiej poprawki do konstytucji, która gwarantuje dostęp do broni. Nastroje podsycają republikanie od lat przekonujący, że prezydent Barack Obama idzie na wojnę z posiadaczami broni. W odpowiedzi na ten konflikt opinii oraz coraz to nowe strzelaniny Amerykanie... poszerzają domowe arsenały.
Dlatego największymi beneficjentami wojny o broń są na razie jej sprzedawcy i producenci. Tacy jak Tommy Atchison, właściciel sklepiku Guns & Trades na obrzeżach Midland w Teksasie. Do niedawna nikogo nie przyciągały wyludniona okolica ani budynek po stacji benzynowej, który lata świetności dawno ma za sobą. Od tragedii w Sandy Hook obroty Atchisona wzrosły jednak pięciokrotnie.
– Od kilku transakcji w tygodniu przeszedłem do kilku dziennie. Przychodzi zdecydowanie więcej kobiet zainteresowanych pistoletami klasy 380, które są małe i łatwo je ukryć – wyjaśnia Atchison.
Reklama
Według FBI popyt na broń przełożył się na produkcję 5,5 mln jej sztuk w 2009 r. (najnowsze dostępne statystyki), o 1 mln więcej niż w 2008 r. Rynek broni jest dziś tak rozrośnięty, że statystyczny mieszkaniec USA mieszka nie dalej niż 15 km od najbliższego dilera. Ilość dostępnego towaru sprawia przy tym, że handlarze, zwłaszcza ci zarabiający na kiermaszach typu gun shows, nierzadko sprzedają spod lady, nie zawracając sobie głowy sprawdzaniem kupujących nawet w stanach, gdzie jest to wymagane. Zdaniem ATF, urzędu zajmującego się m.in. bronią palną, w 2012 r. w ten sposób sprzedano tu nawet 6,6 mln sztuk broni.
Podział opinii przebiega po linii politycznej, a najlepiej obrazują go ustawy przegłosowane niedawno w kilkunastu legislaturach stanowych, które nie chciały czekać na decyzję Kongresu. – Demokratyczne stany jeszcze bardziej swoje prawa zaostrzyły, podczas gdy republikańskie poszły w stronę liberalizacji – mówi DGP Gregory Magarian z Washington University. Najbardziej zaostrzyły się przepisy w Nowym Jorku, Kolorado, Marylandzie i Connecticut. Wprowadzono tam sprawdzanie przeszłości kryminalnej i poczytalności klientów, zmniejszono rozmiar dostępnych magazynków, zakazano wreszcie sprzedaży karabinów szturmowych. Tego typu broń była zakazana w całym kraju w latach 1994–2004, ale republikański Kongres nie odnowił tego zakazu po wygaśnięciu.
Burmistrz Nowego Jorku Michael Bloomberg dodatkowo przeforsował absolutny zakaz noszenia przy sobie broni, chyba że przedstawi się policji dowody, iż jest ona konieczna do samoobrony. Po przeciwnej stronie znalazła się Alabama, gdzie nowe regulacje zezwalają na wnoszenie broni do kościołów i barów, czy Dakota Płd. pozwalająca szkołom na zbrojenie nauczycieli.
Pytanie niepokojąco nieobecne w debacie nad bronią brzmi: czy nowe prawa powstrzymają przyszłe strzelaniny? Wszyscy w to wątpią, wskazując na ilość broni już znajdującej się w obiegu. – Mam broń i chcę wiedzieć, po co ten cały cyrk z nową ustawą. Czy poczujemy się jeszcze kiedyś bezpieczni – mówi DGP Mark Baldini, inżynier z Fort Collins w Kolorado. Nikt w USA nie zna odpowiedzi na to pytanie.