Jak pisze amerykański dziennik "The New York Times", inspektorzy ONZ spędzili w Syrii ostatnie cztery dni; sprawdzali, czy rzeczywiście doszło tam do ataku chemicznego na cywilów. Ich obecność w Syrii była dla Waszyngtonu ważnym czynnikiem w planowaniu ewentualnego ataku zbrojnego, podkreśla gazeta.

Zdaniem analityków BBC, teraz, gdy inspektorów już nie ma, Waszyngton może swobodniej planować ewentualne uderzenie, bez obaw, że ekipa ONZ może ucierpieć.

"Były głosy, by poczekać na raport ONZ w sprawie ataku chemicznego, ale analiza może potrwać dwa tygodnie. Waszyngton już wcześniej mówił, że dokument nie jest niezbędny, więc teraz Biały Dom będzie mógł podjąć decyzję samodzielnie", mówi analityk BBC Katie Watson.

Amerykanie dają do zrozumienia, że sami mają dowody na atak chemiczny ze strony prezydenta Assada, i że należy go za ten atak ukarać. Amerykańska armia ma do dyspozycji cztery niszczyciele w rejonie Morza Śródziemnego, bazy lotnicze w Turcji i w Jordanii, oraz dwa lotniskowce.

Reklama

>>> Polecamy: Stratfor: Interwencja USA w Syrii może rozpętać koszmar dżihadu