O przedterminowych wyborach jako sposobie na zażegnanie kryzysu mówią prezydent i premier, PiS i Twój Ruch. Tyle że łatwiej o tym mówić, niż do tego doprowadzić. Najprostszą drogą byłoby samorozwiązanie Sejmu. Taki wniosek przygotował już Twój Ruch Janusza Palikota. – Na najbliższym lub następnym posiedzeniu Sejmu powinna się odbyć debata o kryzysie i powinien być głosowany nasz wniosek – mówi w rozmowie z DGP Palikot.

Ale ten wniosek, podobnie zresztą jak inne, mogą czekać na rozpatrzenie miesiącami (o ile nie będzie wniosku o natychmiastowe rozpatrzenie). Więc choć Sejm zbiera się już jutro, to kwestia, kiedy zajmie się wnioskiem Twojego Ruchu lub innym, jeśli zostanie złożony, będzie zależała od tego, czy jest polityczna większość, by go przegłosować. W tej sprawie decydujące głosy mają dwie największe partie: PO i PiS. Bo do samorozwiązania Sejmu potrzeba dwóch trzecich izby poselskiej, czyli 307 głosów. A w tej sprawie zgody między obiema partiami nie ma. Dla PO wybory to wariant awaryjny. – To oznaczałoby, że pozwalamy na wywracanie rządów, także kolejnych, podsłuchami. Byłoby to przyzwolenie na podsłuchoterroryzm – mówi Sławomir Neumann z PO.

Z kolei PiS deklaruje, że chce wyborów. Ale najpierw, na okres przejściowy, miałby zostać powołany rząd techniczny, który przejmie władzę od PO. – Premier myśli, by dotrwać do wyborów, ale dla nas to wątpliwe. Zwłaszcza po tym, co usłyszeliśmy w rozmowie szefa MSW i banku centralnego, że można wykorzystywać różne instrumenty państwa, by blokować PiS – mówi wiceprezes partii Adam Lipiński.

Na rząd techniczny nie zgodzi się PO. Nie ma zamiaru wchodzić do niego także PSL. – Na pewno PiS nie skusi nas żadnymi ofertami. Wejście w układ z nimi oznaczałby nasz koniec. Wypiliby z nas krew, jak z LPR i Samoobrony – mówi wpływowy polityk PSL. Dlatego politycy PiS nie wykluczają, że jeśli sytuacja będzie się przedłużała i nie będzie możliwości stworzenia rządu technicznego z wyłączeniem PO, to poprą wybory. To nie będzie jednak szybki scenariusz.

Reklama

>>> Czytaj też: "To niebezpieczne dla państwa". Politycy o ujawnionych nagraniach z Sikorskim

Wyborcy na wakacjach

Konstytucja przewiduje, że jeśli Sejm zgodzi się na samorozwiązanie, prezydent w ciągu 45 dni zarządza wybory. Gdyby do samorozwiązania Sejmu doszło w ciągu kilkunastu dni, oznaczałoby to wybory w wakacje. Żadnej partii nie byłoby to na rękę, a już najmniej PO, której trudno byłoby zmobilizować elektorat w środku sezonu urlopowego. Dlatego jeśli dojdzie do głosowania nad wnioskiem o samorozwiązanie Sejmu, to najprawdopodobniej najwcześniej na posiedzeniu 22–25 lipca, co oznaczałoby wybory najwcześniej na początku września.

Alternatywnym scenariuszem wyborczym jest przejście przez trzy kroki konstytucyjne. Czyli dymisję rządu, wskazanie nowego premiera przez prezydenta, poszukiwanie przez niego większości. Gdy to się nie uda, inicjatywę w sprawie powołania rządu ma Sejm, a jeśli nie powiedzie się również Sejmowi – ponownie prezydent. Według konstytucji taki scenariusz może potrwać maksymalnie 50 dni i jeśli taka trzykrotna próba się nie powiedzie, prezydent rozwiązuje Sejm i znów wybory mają się odbyć w ciągu 45 dni. Maksymalnie cała procedura może trwać trzy miesiące od momentu złożenia dymisji przez premiera. To z kolei oznacza wybory prawdopodobnie na przełomie września i października. Oczywiście wszystko pod warunkiem, że realizacja scenariusza rozpoczęłaby się w ciągu kilkunastu dni.

Naturalnym terminem wyborów mógłby być 16 listopada. Tego dnia mają się odbyć wybory samorządowe. Ale partiom nie spieszy się wcale do takiego rozwiązania. – Musimy znaleźć ok. 25 tys. kandydatów w skali kraju, by obsadzić listy, a do wyborów parlamentarnych potrzebny jest dodatkowy tysiąc, a to często ci sami ludzie startują w jednych i drugich. Takie wspólne wybory to za duży wysiłek – mówi jeden z polityków PSL. Dlatego, choć wszyscy o wyborach mówią, to de facto większości są one nie na rękę.

Jeśli nie wybory to co?

Dla partii koalicyjnych cały czas pierwszoplanowym scenariuszem jest odbudowa zaufania dla rządu. To może się odbyć przez ponowne wotum zaufania dla premiera. Już raz Donald Tusk zastosował taki manewr w październiku 2012 r., po roku rządzenia. Wówczas zebrał 233 głosy, teraz teoretycznie może o jeden głos więcej. Bo wprawdzie z PO odszedł Jarosław Gowin z dwójką posłów, ale PSL został wzmocniony przez czterech byłych posłów Ruchu Palikota. Czy taki scenariusz się sprawdzi, zależy od tego, ile jeszcze taśm wypłynie i jak silnie uderzą w premiera i jego ludzi.

Dlatego scenariusz zapasowy to wymiana szefa rządu. – Trudno o tym mówić teraz, ale jestem w stanie sobie wyobrazić Tuska jako marszałka Sejmu. Pytanie, co jest lepsze: iść na wybory ze świadomością naszej porażki i zwycięstwa PiS (prawdopodobnie dającego mu możliwość samodzielnego sprawowania władzy), czy dać czas, by rządowa drużyna mogła odrobić straty i się odbić – mówi jeden z czołowych polityków PSL.

Co na to PO? – Nie sądzę. Dzisiaj nie sądzę. Nawet przez pryzmat kryzysu większość ludzi będzie chciała chronić premiera, bo to atak wycelowany w niego – mówi jeden z polityków PO. Ale ze strony PO także nie można takiego scenariusza wykluczyć. – To realny scenariusz. Jako następcy Tuska na fotelu premiera w grę wchodzą tylko ludzie spoza rządu; Buzek, Schetyna, Kopacz.

To jednak będzie gorsze dla kraju niż nowe wybory – zauważa Janusz Palikot. – Może powstać taki koalicyjny rząd techniczny, tyle że obecny układ rządzący opiera się na premierze, on jest jego zwornikiem i kadrowym, i programowym. Więc doszłoby do rewolucji, która mogłaby doprowadzić do dekompozycji całego układu – wątpi wiceprezes PiS Adam Lipiński.

Taki manewr został już wykonany przez PSL i SLD w kadencji 1993–1997. Wówczas koalicja dwukrotnie zmieniała premierów, za każdym razem poprzedni odchodził w atmosferze skandalu, a mimo to wynik wyborczy SLD na koniec kadencji był lepszy niż w momencie przejmowania władzy. To może skusić koalicję do przećwiczenia takiego wariantu.

>>> Czytaj więcej o nagraniach "Wprost"