W III kw. tego roku ponad 3,6 mln pracowników najemnych było zatrudnionych na podstawie umów na czas określony – wynika z badań aktywności ekonomicznej ludności prowadzonych przez GUS. To rekord. Nigdy wcześniej nie było w tym czasie tak dużej liczby pracujących na umowach terminowych. Obok nich, jak szacuje DGP, ok. 1,6 mln osób pracuje na zleceniach lub umowach o dzieło. W sumie więc już ponad 5,2 mln zatrudnionych ma zajęcie, które stosunkowo słabo wiąże go z pracodawcą. Bo na przykład wypowiedzenie umowy terminowej trwa tylko dwa tygodnie i nie trzeba jej uzasadniać.

– Zamiłowanie pracodawców do tego typu umów jest porażające – ocenia prof. Elżbieta Kryńska z Uniwersytetu Łódzkiego. Jej zdaniem wynika ono przede wszystkim z niższych kosztów zwolnień pracownika. Bo w przypadku umów na czas określony nie tylko można się z nim szybko rozstać, ale też nie trzeba mu wypłacać na przykład odpraw (przewidzianych przy stałych umowach o pracę) związanych ze zwolnieniem. Są one tańsze także dlatego, że płace na ogół rosną wraz ze stażem pracownika.

Dlatego, gdy pracodawca chce obniżyć koszty, to pracownikowi, który ma już pewien staż zamiast podwyżki wręcza wypowiedzenie, a na jego miejsce zatrudnia nową osobę, której będzie płacił mniej. Z kolei kariera umów nazywanych przez związkowców śmieciowymi (zleceń i umów o dzieło) wynika głównie z tego, że nie dotyczą ich podstawowe zasady kodeksu pracy – pracownicy, którzy posiadają takie umowy, nie mają na przykład prawa do urlopu , ich czas pracy nie jest limitowany, nie muszą otrzymać minimalnego wynagrodzenia.

Okazuje się przy tym, że nawet spadek bezrobocia nie powoduje zmniejszenia popularności tego typu umów. Na przykład w tym roku stopa bezrobocia była o 1,6 pkt proc. niższa niż przed rokiem, a mimo to liczba osób zatrudnionych na umowach terminowych wzrosła o blisko 340 tys. (czyli o 10 proc.).

Reklama

>>> Polecamy: Azjatyckie państwo pod Warszawą, czyli co tak naprawdę dzieje się Wólce Kosowskiej