Dokument, o którym mowa, został podpisany przez minister klimatu Paulinę Hennig-Kloskę, przedstawicieli Tatrzańskiego Parku Narodowego, organizacji prozwierzęcych, lekarzy weterynarii oraz fiakrów. Porozumienie zawiera 12 podpunktów. Zgodnie z ich treścią, obciążenia, którym poddawane są konie na trasie, zostaną ponownie przeliczone przez osobę wskazaną wspólnie przez TPN, organizacje społeczne i samorząd. Ponadto, TPN wprowadzi monitoring warunków pogodowych, a transport będzie zatrzymywany wtedy, gdy warunki atmosferyczne będą zagrażać życiu i zdrowiu koni. Czasowo zostanie wstrzymane także wydawanie licencji dla fiakrów. Ponadto, po wykonanym kursie w górę konie będą miały godzinę na odpoczynek (zamiast dotychczasowych 20 minut). Zmniejszy się także maksymalna dopuszczalna ilość osób na wozie na drodze do góry - dotychczas było to 12 osób i dwójka dzieci, teraz jednym transportem będzie mogło podróżować jedynie 10 osób.
Dodatkowo na trasie odbędą się testy elektrycznego busa, który będzie funkcjonował równolegle do transportu konnego. Jak poinformowała we wtorek 21 maja na platformie X minister klimatu, pojazd jest już w Tatrach.
Jak na portalu Instagram ocenili przedstawiciele organizacji Ratuj Konie, podpisanie porozumienia to sukces, ale nie taki, na jaki liczyli aktywiści prozwierzęcy. - W końcu, po wielu latach, wysłuchano części z naszych postulatów zgłaszanych w protokołach z przedsezonowych badań koni - napisano w poście na portalu.
Badania wykazały: konie ciągną wozy za ciężkie o tonę
Fundacje prozwierzęce od wielu lat informowały, że konie na trasie do Morskiego Oka są przeciążone. Z raportu organizacji Viva! wynika, że 61 proc. koni pracujących na tym odcinku w latach 2012-2022 zginęło w rzeźniach. Śledztwo wykazało także, że konie pracowały w tym miejscu średnio po 36 miesięcy. - To bardzo, bardzo krótko. Konie żyją nawet ponad 30 lat, a wykorzystywane do pracy rozsądnie - długo cieszą się dobrym zdrowiem. Szybka eksploatacja koni na trasie jest widoczna właśnie w statystykach wymian zwierząt i ich ubojów - wskazano w raporcie. Z badań, na które w sprawozdaniu powołała się organizacja, wynika, że konie pracujące na trasie do Morskiego Oka, do tej pory ciągnęły wozy za ciężkie średnio o około tonę.
Adwokat Katarzyna Topczewska, która specjalizuje się w ochronie praw zwierząt i brała czynny udział w posiedzeniu zakończonym podpisaniem porozumienia, wskazuje, że po wielu latach ignorowania problemu przez władze, dzisiaj w tej sprawie toczy się dialog z nowym rządem. - Przez ostatnich 8 lat ministrowie nie chcieli nawet słyszeć o jakichkolwiek zmianach dla koni z Morskiego Oka. Na trasie będzie kursować pierwszy elektryczny bus. Więc coś się ruszyło, jest pole do rozmów i chęć współpracy, co po dwóch ciężkich kadencjach Sejmu doceniamy. Ale żadne półśrodki nas finalnie nie zadowolą - komentuje.
Co fiakrzy mówią o pracy koni?
Fiakrzy z kolei stale odpierają zarzuty dotyczące tego, że konie są przeciążone pracą na trasie. W wywiadzie dla portalu NaTemat.pl wskazywali oni, że zwierzęta pracują na tym odcinku po 8, 10, a nawet i 18 lat. W marcu tego roku Stowarzyszenie Przewoźników do Morskiego Oka, które skupia fiakrów, zorganizowało nawet konsultacje społeczne na temat wpisania Podhalańskiego Stylu Powożenia na Krajową Listę Niematerialnego Dziedzictwa Kulturowego. Gdyby takiego wpisu dokonano, w ogóle nie byłoby możliwości likwidacji tego transportu z uwagi na objęcie kontrowersyjnej praktyki ochroną. W wypowiedziach przewoźników powtarza się argument o tym, że transport konny jest wpisany w krajobraz górski i żadna inna formuła przewozu nie będzie w stanie go zastąpić. Adwokat Katarzyna Topczewska zauważa jednak, że transport konny na tej trasie jest realizowany dopiero od końca lat 80. XX wieku - wcześniej były to autobusy i prywatne samochody.
Z badań opinii publicznej wynika, że 68 proc. Polek i Polaków chce likwidacji transportu konnego do Morskiego Oka.