Od starożytności do dziś jednak, gdy myślenie rytualne i świeckie idą coraz bardziej osobno, a gdy pamięć o zbrodniach lub katastrofach nabiera mniej pokazowego, dosłownego, ludycznego charakteru – coś się powinno zmienić. Nie potrzebujemy zmarłego ciała tak często tykać, tak otwarcie wywlekać, tak wyraziście pokazywać, by pochylić się nad zmarłym lub by spróbować zrozumieć. W teorii, w życzeniowym nieco być może spojrzeniu na współczesne społeczeństwa jako dojrzałe na ten przynajmniej sposób, że rozumieją racje rytuału i prawa do prywatności, sacrum i świeckiego decorum, a także odróżniają je od nekrofilskiej zemsty i pornograficznej przyjemności oglądania trupa.

Nigdy jednak do końca nie pozbyliśmy się zmarłych ciał. Nawet jeśli – co wcale nie jest przesądzone – wiara w naukowy ogląd świata, w analizę i ustalanie faktów zastąpi mit i kult, zmarłym wcale nie musi gwarantować to spokoju. Jeśli w zmarłym ciele znajduje się nie świętość, lecz wiedza – nie ma gwarancji, że otwieranie trumien i wywlekanie zmarłych przestanie kusić. Z każdego powodu. Dopóki będą użyteczne.

Hamulcem byłaby zgoda między racjami wiary i racjami świeckich norm publicznych – zazwyczaj ze sobą w naszej kulturze zgodnymi w tej sprawie – że zmarłym spokój się należy, że niesłychanie rzadko ciała przynależą całym wspólnotom, a nie rodzinom i bliskim, więc można je potraktować jako obiekt publiczny. Gwarancją skuteczności takich hamulców byłoby posiadanie wspólnych wartości i kultury właśnie. Dziś jednak odrębne kultury polityczne i niedające się pogodzić języki rozszarpały nawet najtrwalsze konsensusy. Zmarłych znów można wyjąć z grobów, rozwlec szczątki, bo się opłaca, bo kusi, bo jakaś wyższa emocjonalna czy egoistyczna potrzeba każe.

Treść całego artykułu można znaleźć tutaj.

Reklama

>>> Polecamy: Bunt białych mas w USA. Czyli dlaczego biali, niezbyt dobrze zarabiający dali się uwieść Trumpowi