Nadprodukcję prawa w Polsce mierzy od 10 lat firma audytorsko-doradcza Grant Thornton (GT). Jedno z zestawień jej dzieła zwala z nóg. Podczas wielkich zmian ustrojowych dokonywanych w latach 1989-94 w Dzienniku Ustaw opublikowano 8600 stron ustaw, rozporządzeń i umów międzynarodowych. Te same akty prawne uchwalone w latach 2014-23 liczyły bez mała 250 000 stron. Proporcjonalnie, przyrost aktywności legislacyjnej w minionym ćwierćwieczu był 15-krotny.

Eksperci GT zauważają, że jeśli ktoś chciałby na bieżąco śledzić wszystkie zmiany w prawie, musiałby każdego dnia roboczego 2023 r. poświęcić na samo czytanie aktów prawnych 2,5 godziny, przy szybkości jedna strona na dwie minuty. A więc bez zrozumienia i przyswojenia abrakadabry prawnej. Dochodzi konieczność „doczytania” tekstów jednolitych. Z drugiej strony, nie wszystkie przepisy dotyczą gospodarki, ale też nie wiadomo, który „niebiznesowy” stanie się dla przedsiębiorcy kiedyś ważny.

Produkcja prawa dla firm w Polsce

Reklama

W 2023 r. weszły w życie 553 nowe przepisy dla firm, 1051 kolejnych zmieniło brzmienie, a moc straciło jedynie 41. Wg raportu PARP za 2023 r. w Polsce działało 1964 tys. firm mikro i 84 tys. firm małych. Załóżmy krakowskim targiem, że kwestiami urzędowymi, w tym prawno-podatkowymi, właściciele „firemek” zajmują się jedynie pół godziny dziennie, a godzina ich pracy kosztuje marne 40 zł obliczone ze średniej wynagrodzeń w Polsce. Dni roboczych jest w roku nominalnie 260. W takim ujęciu łączne koszty samego tylko obserwowania zmian w prawie ponoszone przez firmy mikro i małe wyniosłyby 10-11 mld zł rocznie, średnio ok. 5400 zł rocznie na firmę.

Jest to zapewne wartość najmniejsza z możliwych. Jednocześnie, firmy mikro przeznaczyły w 2021 r. na „rzeczowe aktywa trwałe” przeciętnie niespełna 19 tys. zł rocznie. Koszty compliance (tak o przestrzeganiu przepisów mówi się w korporacjach) muszą być niepomiernie wyższe, z pewnością co najmniej o przynajmniej rząd wielkości, ale też są z reguły zasobne, więc stać je na własnych i zewnętrznych ekspertów. Dobrze byłoby doczekać się eksperckiego szacunku wysiłku finansowego niezbędnego do stawiania czoła zalewowi nowych i rozgryzania wcześniejszych regulacji w Polsce.

W Stanach z obfitością prawa jest gorzej niż u nas. Na tle Ameryki jesteśmy jak młodociany adept mierzący się z arcymistrzem sumo. To m.in. dlatego, amerykańska elita prawników to wielokrotni milionerzy. W pracy pt. “Regulatory costs and market power” Shikhar Singla (obecnie postdoctoral fellow w Stanford) opublikował szacunki, według których w okresie 1970 -2018 koszty związane z nadążaniem w USA za efektami prawodawstwa wzrosły aż o 1 bilion (1 000 mld) dol. Nieuniknione tego skutki to zmniejszenie sprzedaży, zatrudnienia i narzutów w małych firmach oraz relatywny wzrost sprzedaży oraz wyższe narzuty w dużych firmach, w których koszty compliance ulegają „rozrzedzeniu”. W wyniku rosnącej obfitości przepisów małe firmy stają się zatem mniejsze lub giną, a wielkie stają się jeszcze większe, czego przecież nie lubimy.

Niezależnie od stopnia trafności przedstawionych wartości bezwzględnych, ustalenia dr. Singli potwierdzają odczucie, że ekspansja legislacyjna narastać zaczęła na Zachodzie jakieś pół wieku temu. Wprawdzie to wyłącznie niczym niepoparta spekulacja, ale nasuwa się myśl, że zaczynem było nasilenie się wówczas zmagań zimnowojennych między USA a ZSRR.

ikona lupy />
Skumulowane koszty regulacji wyrażone w dolarach o sile nabywczej z 2018 r. / Inne

Biurokracja w Niemczech

Bardzo źle i jeszcze gorzej jest także w Niemczech. W marcowym wydaniu „IMF Country Focus” eksperci Międzynarodowego Funduszu Walutowego zajęli się gospodarką niemiecką, a przegląd opatrzyli tytułem „Starzenie się, niedobór inwestycji i za dużo biurokracji to poważne wyzwania dla Niemiec”. Państwo prowadzi tam 375 oficjalnych baz danych, a niemieckie firmy poświęcają każdego roku 65 mln roboczogodzin na wypełnianie druczków lub plików z informacjami do ich zasilania. W kwietniu 2022 r. koszt godziny pracy wyniósł w Niemczech 39,50 euro. Same druczki dodawały zatem tamtejszym firmom aż 2,6 mld euro rocznie w kosztach. Jeśli uwzględnić znacznie poważniejsze powinności i konieczności związane z przestrzeganiem prawa rozkwitającego niczym złote algi na Odrze, roczny rachunek za compliance musi iść w Niemczech w wieleset miliardów.

Nawet cyfryzacja może być przykładem mordęgi prawnej i biurokratycznej. The New York Times cytuje Michaela Wirknera z Göppingen - właściciela założonej 20 lat temu agencji reklamowej, który uruchamiał rejestracyjny system online dla 20 okręgów oświatowych, ale musiał najpierw uzyskać zgodę 5 regionalnych urzędników ds. ochrony danych. Każdy z nich inaczej interpretował przepisy, więc cały proces wymagał kontaktów z setkami różnych osób. Andreas Schweikardt - szef sieci supermarketów Gebauer działających w Badenii-Wirtembergii podał z kolei przykład nowego przepisu ws pakowanych wędlin. Do tej pory, gdy zbliżał się termin utraty przydatności, pracownicy zabierali je z półek i przyrządzali z nich kanapki do natychmiastowej sprzedaży. Teraz prawo wymaga wyczerpującej listy składników zawartych w każdym produkcie, więc wytwarzanie kanapek przez same sklepy stało się zbyt praco- a więc kosztochłonne. Oferta sandwiczowa jest skromniejsza, ale przede wszystkim więcej mięsa trafia na śmietnik.

Niemcy odnoszą wrażenie, że sytuacja już dawno wymknęła się spod kontroli. Przyznał to sam kanclerz Olaf Scholz, współodpowiedzialny przecież za „orgiastyczność” prawa, mówiąc, że: „Doszliśmy do tego, że w wielu miejscach nikt nie jest w stanie wykonywać tych wszystkich przepisów, które stworzyliśmy”.

Jedynie w czasach zaprzeszłych było węzłowato. Pierwszy zbiór praw ogłoszony w naszym kręgu kulturowym powstał 2500 lat temu w Rzymie. Miał postać najpierw 10 i w końcu 12 tablic z brązu ustawionych (podobno) na Forum Romanum. Kolejne władze ustanawiały przez stulecia kolejne prawa i stał się w imperium zabójczy dla państwa bałagan, nie tylko prawny. Rozprawił się z nim bizantyjski już cesarz Justynian, zarządzając po tysiącu lat przegląd, odsianie mnóstwa plew i zebranie reszty praw „do kupy”. Juryści Justyniana przebrnąć musieli przez jakieś 2000 ksiąg, w których naliczono aż 3 miliony wersów spisywanych, począwszy od „czasów Romulusa”. Prawo, którego nie uwzględniono w Codex Constitutionum Justyniana i trzech dodatkowych księgach, stało się niebyłe.

Rada na dziś brzmi zatem, żeby wziąć w ręce dobre grabie i przeczesać wzdłuż i wszerz ustawy, rozporządzenia i zarządzenia, żeby zaprowadzić w prawie elementarny ład i porządek. Dziś grabie mogą mieć formę AI, byłoby łatwiej.

Niestety nie dojdzie do tego. Człowiek jest niedoskonały, egoistyczny i nieufny, najczęściej wrogi wobec obcych. Najważniejszą czelną dla nas wartością jest więc wieloaspektowe bezpieczeństwo, którego ochronę powierzyliśmy państwu. Państwo jest zaś jak pokój na godziny - co kilka lat nowy rząd z namaszczenia nowego parlamentu. Prawie zero ciągłości, wszystko co robili poprzednicy złe, „mężowie stanu” to hasło ze starych encyklopedii, do których nikt już nie zagląda. W takich okolicznościach najłatwiej „zwiększać” bezpieczeństwo nowymi ustawami i zaostrzaniem kar. Po co ruszać głową, skoro można skrobnąć paragrafik i w nim ze trzy ustępy?