W maju w ujęciu rocznym inflacja konsumencka wyniosła 13,9 proc. – informuje Główny Urząd Statystyczny (GUS).

W porównaniu „rok do roku” wśród produktów, które najbardziej zdrożały, znalazły się następujące towary*

  • drób o 47 proc.
  • margaryna o 38 proc.
  • cukier o 35 proc.
  • wołowina o 29 proc.
  • masło o 26 proc.
  • mąka o 25 proc.
  • ziemniaki o 24 proc.
  • chleb o 24 proc.
  • świeże/schłodzone ryby o 23 proc.
  • baranina o 19 proc.

*źródło: Dziennik Gazeta Prawna, dane przedstawione 30.05.2022 r.

Reklama

ZOBACZ WIĘCEJ: Produkty bardziej przetworzone drożeją wolniej

Czy w nadchodzących tygodniach nastąpi kolejny wzrost cen w sklepach? Andrzej Gantner, wiceprezes zarządu i dyrektor generalny PFPŻ ZP, podkreśla, że duża część producentów nie wprowadziła na raz „wszystkich koniecznych podwyżek". Niektóre ceny towarów nie odzwierciedlają jeszcze dotychczasowych „drastycznych kosztów produkcji". Zmiany są dokonywane stopniowo.

Kiedy i jakie artykuły spożywcze mogą jeszcze podrożeć? „Część producentów zapowiada, że tym decydującym momentem na zmianę cenników będzie czerwiec. Podwyżki na pewno będą dotyczyły ceny produktów z tzw. koszyka podstawowego” – uważa Gantner. Jakie produkty zawiera „koszyk podstawowy”? Są to m.in. chleb, przetwory mączne, mięso oraz produkty nabiałowe.

Co wpływa na wzrost cen w sklepach?

Ukraina i Rosja odpowiadały wspólnie za prawie ⅓ światowych dostaw pszenicy. „Jeśli chodzi na przykład o przetwory zbożowo-mączne – tutaj nic nie wskazuje na to, by sytuacja zbóż miała się znacząco poprawić – zapotrzebowanie na rynku pozaeuropejskim jest bardzo duże” – mówi wiceprezes zarządu i dyrektor generalny Polskiej Federacji Producentów Żywności Związku Pracodawców. „Nawet ewentualne transporty z Ukrainy (czyli te bezcłowe w ramach działań Unii Europejskiej) raczej w tym temacie nic nie zmienią – chyba, że zamiast trafić do krajów trzecich, zostaną na rynku unijnym, wtedy może dojść do spadku cen zbóż" – dodaje.

W porównaniu „rok do roku” – jak podaje DGP – cena chleba wzrosła o 24 proc. „By upiec chleb, trzeba mieć energię elektryczną i gaz, co bardzo mocno podrożało. Podwyżki gazu sięgnęły 500 proc. w styczniu. Do tego dochodzi mąka piekarnicza (ważny składnik, który również podrożał – praktycznie powyżej 100 proc.). Do pracy w piekarni potrzebni są ludzie, tutaj też wielu wskazuje, że przy tym rynku pracy nie jest łatwo mieć osoby, które są zatrudnione w systemie zmianowym, czyli m.in. w nocy. Do tego dochodzi wzrost płacy minimalnej” – wymienia Andrzej Gantner. „Mimo wszystko nic nie wskazuje na to, żeby kilogram chleba (w wersji podstawowej) w Polsce miał kosztować 10 zł. W tym roku to jest absolutnie nierealistyczny scenariusz”.

O 47 proc. więcej (niż przed rokiem) trzeba płacić za drób. Skąd wynika taka podwyżka cen? „Do produkcji drobiu potrzebujemy po pierwsze paszy (czyli m.in. kukurydzy, soi, pszenicy), a po drugie energii – każda z tych rzeczy w ciągu ostatniego pół roku niebotycznie zdrożała, co tłumaczy finalną cenę mięsa. Obecne ceny, to nie pazerność producentów, tylko tak.

Podrożały również towary, których produkcja jest powiązana z olejami. „Wiodącym olejem w przetwórstwie żywności jest olej słonecznikowy. Dziś koszty produktów opartych o ten składnik bardzo mocno wzrosły. Co więcej, pojawiają się niedobory, kiedy oleju słonecznikowego nie da się kupić za żadną cenę” – tłumaczy Gantner i przypuszcza, że być może sytuacja w tej kwestii polepszy się w następnym roku. „Część rolników przeznacza swój areał na produkcję roślin oleistych, w tym m.in. słonecznika, ale dzieje się to kosztem produkcji np. warzyw”.

Niedobory związane z olejem słonecznikowym odczuli m.in. konsumenci w Niemczech, gdzie media informowały o pustych półkach i wprowadzanych przez supermarkety limitach na wspomniany towar. „Głównym źródłem oleju słonecznikowego dla państw w Europie była Ukraina. Dostawy się urwały lub są mocno ograniczone. W Polsce używamy głównie oleju rzepakowego, ale im bardziej na zachód, tym większe znaczenie ma olej słonecznikowy” – wyjaśnia Gantner.

Niedobór oleju słonecznikowego może jednak wpłynąć na ceny produktów spożywczych na naszym rynku. „Brak oleju słonecznikowego winduje ceny rzepakowego, a nawet ceny masła, które staje się w niektórych produktach zamiennikiem. [...] Wiele produktów i środków do ich produkcji jest ze sobą powiązanych, co przyczynia się do nakręcania spirali podwyżek – czasami nieoczywistych, bo akurat rzepaku nie mamy za mało” – tłumaczy wiceprezes zarządu i dyrektor generalny PFPŻ ZP.

Zamiennik zastąpi brakujący składnik

Czy w naszych sklepach może zabraknąć jakiegoś produktu? Andrzej Gantner nie widzi takiego zagrożenia w Polsce. „A przynajmniej, jeśli chodzi o »podstawowy koszyk zakupowy«. Oczywiście może zabraknąć oleju słonecznikowego, ale to nie jest podstawowy produkt dla polskiej kuchni”. Jak dodaje, "może też wystąpić czasowy niedobór materiałów opakowaniowych, ale skala tego zjawiska nie powinna zagrozić naszemu bezpieczeństwu żywnościowemu".

Według Gantnera mogą pojawić się przypadki, „gdzie producenci, żeby utrzymać dostawy danych produktów, będą musieli stosować zamienniki niektórych składników. Inspekcja Jakości Handlowej Artykułów Rolno – Spożywczych (IJHARS) wyszła naprzeciw oczekiwaniom producentów (podobnie jak inne tego typu inspekcje w krajach UE) i zastosowała pewną elastyczność, która dotyczy możliwości stosowania innego, niż deklarowanego na etykiecie składnika (o ile nie ma on wpływu na bezpieczeństwo konsumenta), bez konieczności zmiany całego opakowania [...]”.

Jak takie rozwiązanie wygląda w praktyce? „Wcześniej np. ktoś stosował olej słonecznikowy, ale teraz przez jakiś czas musi używać oleju rzepakowego jako zastępnik. Gdyby nie sytuacja związana z wojną, w normalnych warunkach musiałby zmieniać etykietę. W tym przypadku producent może zastosować symbol, a jego znaczenie wyjaśnić na plakacie w sklepie, czyli np. x1 przy dacie ważności oznacza zastosowanie zamiennika”. Gantner podkreśla, iż dotyczy to wyłącznie sytuacji, „w której można udowodnić, że zakup surowca był niemożliwy”. Po drugie niedopuszczalne jest wprowadzenie w ten sposób „zamienników, które mają właściwości alergenne”.

„Furtka” ws. zamienników daje szansę na to, że produkt będzie dalej dostępny w sklepach. Co ważne, jak zaznacza wiceprezes zarządu i dyrektor generalny PFPŻ ZP, „nie trzeba będzie marnować setek tysięcy ton żywności i opakowań”.

Ceny opakowań idą w górę

Żywność może jeszcze zdrożeć z innych powodów – chodzi m.in. o ceny opakowań, które również są wyższe niż przed rokiem. „W tej chwili podrożały bardzo mocno opakowania kartonowe (już występują problemy z zaopatrzeniem). Są też problemy z opakowaniami szklanymi, bardzo mocno również podrożały opakowania foliowe – czyli trzy główne kategorie opakowań, które stosuje się przy produkcji żywności” – wyjaśnia Andrzej Gantner.

Pomogą zamienniki? Okazuje się, że w tym przypadku to rozwiązanie może być ograniczone. Pojawiają się trudności w odnalezieniu odpowiednich opakowań zastępczych. „Opakowanie ma realny wpływ na bezpieczeństwo produktu poprzez swoją barierowość, a co za tym idzie na datę przydatności do spożycia” – przypomina Gantner.

Wiceprezes zarządu i dyrektor generalny PFPŻ ZP zwraca uwagę, na główny problem, który zdominował nasz rynek. „Cenne surowce bez systemu kaucyjnego wypływają »strumieniem« poza Polskę, to dotyczy m.in. PET–u (politereftalan etylenu – red.). Tracimy te opakowania, one oczywiście są zbierane w systemie zbiórki pojemnikowej (czyli to, co w domach wrzucamy do »żółtych worków«), ale ten obieg w Polsce się nie zamyka. Odpady są wykupywane i wyjeżdżają poza granice Polski – to samo zresztą dotyczy metalowych puszek. Kraj, który nie domyka obiegu surowców, będzie mocno tracił – i to będą nie tylko problemy ze środowiskiem, ale też kłopoty z dostępem do surowców wtórnych, niezbędnych do produkcji nowych opakowań”.

„Rozwiązanie” naszych problemów ląduje w śmietnikach, surowce trafiają na wysypiska lub są spalane. „Później kupujemy nowe opakowania, nowe surowce i to jeszcze za granicą” – mówi Gantner. „Producent, który wprowadza napój w butelce PET, chciałby, żeby to opakowanie zostało zbierane w systemie kaucyjnym, przerobione na recyklat, który trafi później do kolejnej butelki. Przypomnijmy, że w 2025 r. w każdej butelce powinno być minimum 25 proc. recyklatu. Łatwo sobie wyobrazić, co może się dziać, jakie koszty poniesiemy, gdy Polska do tego czasu nie wdroży sensownego systemu kaucyjnego”.

System kaucyjny pojawi się w Polsce?

W tym roku na uruchomienie systemu kaucyjnego zdecydowały się władze Słowacji i Łotwy. Na początku czerwca wiceminister klimatu i środowiska Jacek Ozdoba przedstawił założenia projektu, który ma funkcjonować w przyszłych latach w Polsce.

Jakie opakowania będzie obejmował system kaucyjny w Polsce?

  • jednorazowe i wielorazowe butelki szklane o pojemności do 1,5 l
  • butelki z tworzyw sztucznych do 3 l
  • puszki aluminiowe do 1 l

Według założeń system kaucyjny ma obowiązywać na terenie całego kraju. Sklepy do 100 m2 mogą dobrowolnie wcielić system, lokale handlowe o większej powierzchni będą do tego zobowiązane.

Czy przy wymianie będzie potrzebny dowód zakupu? System nie przewiduje obowiązku posiadania paragonu w przypadku osób, które będą chciały zwrócić puszki i butelki.

Na ile wyceniono wartość opakowań, które obejmie system kaucyjny? Stawka nie została jeszcze określona, obecnie ta kwestia jest na etapie konsultacji.

Na efekty, które przyniesie uruchomienie systemu kaucyjnego w Polsce, trzeba będzie jednak poczekać. Ustawa prawdopodobnie zacznie obowiązywać w 2023 r. i będzie miała długie vacatio legis. Ile ma trwać okres przejściowy? Z zapowiedzi MKiŚ wynika, iż minimum dwa lata.

ZOBACZ WIĘCEJ: System kaucyjny w Polsce - założenia

Głos producentów ws. systemu kaucyjnego

W branży pojawia się jednak niepewność ws. tego, czy zasady systemu kaucyjnego w Polsce rzeczywiście będą korzystne. „Chcielibyśmy, żeby to wreszcie zaczęło działać. Natomiast okazuje się, że podejście w Polsce – zarówno ministerstwa, które zaproponowało ustawę na temat systemu kaucyjnego, jaki i bardzo wielu innych podmiotów, które nie są producentami napojów – jest takie, że traktuje się to jako źródło potencjalnych zysków, a nie jako rzecz niezbędną do zachowania surowców i domknięcia obiegu – mówi Andrzej Gantner. „To bardzo zła sytuacja i mamy poważne obawy, nawet jeśli ta ustawa zostanie uchwalona, to czy ona będzie miała taki kształt, że system kaucyjny w Polsce powstanie” – dodaje.

Dawniej kwestia systemu kaucyjnego pojawiała się głównie w dyskusjach na temat dbania o środowisko i spełniania wymogów UE. Teraz – jak zauważa wiceprezes zarządu i dyrektor generalny PFPŻ ZP – „to też sprawa zdolności produkcyjnych” i kwestia tego, by zapewnić producentom ciągłość w dostępie do opakowań. Skutki wojny w Ukrainie tylko uwydatniają problem związany z niedoborami. „Logiczne jest to, że każdy kraj powinien zadbać o zasoby, które ma tutaj na miejscu i dążyć do tego, by zamykać ten obieg opakowań i surowców wtórnych do ich produkcji”.

O tym, jak brak systemu kaucyjnego, może wpłynąć na asortyment w sklepach, klienci dowiedzą się podczas zakupów. Jeśli zabraknie poszczególnych opakowań, niektóre towary mogą zniknąć z półek lub (jak przypuszcza Gantner ) „będziemy musieli szukać tych surowców po całym świecie, płacąc jakieś horrendalne ceny – np. za recyklat PET, wytworzony zresztą z naszych własnych butelek. [...] Na dziś ten projekt ustawy (o systemie kaucyjnym – red.), który mamy na stole, naszym zdaniem spowoduje, że bardzo duża część butelek (surowca PET) wyjedzie za granicę, a polscy producenci będą musieli szukać recyklatu w Niemczech, Rumunii i wielu innych krajach”. W ustawie nie ma gwarancji, że operator systemu będzie faktycznie utworzony przez producentów napojów i będą oni mieli w ten sposób zagwarantowaną własność zebranych opakowań, wytworzonych surowców wtórnych (czyli np. recyklatu PET ) – dodaje.

Czego obawiają się producenci?

Czy latem może pojawić się problem z pracownikami? „Biorąc pod uwagę, że mamy około 3 mln dodatkowych osób w Polsce, które gościmy i którym stworzono warunki do legalnego zatrudnienia – to wydaje mi się, że to nie powinien być aż tak dramatyczny problem, jak wtedy kiedy była pandemia i faktycznie pojawiły się kłopoty ze znalezieniem pracowników do prac sezonowych” – uważa wiceprezes zarządu i dyrektor generalny PFPŻ ZP.

Zatrudnienie w Polsce znalazło już ponad 209 tys. obywateli Ukrainy – wynika z danych Ministerstwa Rodziny i Polityki Społecznej, które zostały przedstawione w tym tygodniu. Najwięcej osób skorzystało z ofert w woj. mazowieckim (46,9 tys.).

Pod koniec maja na konferencji prasowej, gdzie przedstawiono raport „Ścieżka diagnostyczno–terapeutyczna pacjenta z COVID –19”, specjaliści ostrzegali przed jesienną falą koronawirusa. „Przetrwaliśmy dwa lata pandemii – i to w tym najgorszym momencie – producenci zdążyli już wprowadzić właściwe procedury i zabezpieczenia. [...] Co ciekawe, mieliśmy dużo mniej ognisk koronawirusa w zakładach przetwórczych niż np. w Stanach Zjednoczonych. Wszystko wskazuje na to, że jesteśmy dobrze przygotowani do funkcjonowania w czasach pandemii – przynajmniej jeśli chodzi o COVID –19” – ocenia Gantner. „Oczywiście mało kto mówi o tym, że zabezpieczenie pracowników przed zagrożeniem ze strony koronawirusa (m.in. dodatkowa dezynfekcja i zmiany w logistyce) podniosło znaczące wzrosty kosztów produkcji”.

Czego dotyczą największe obawy producentów? „Wszyscy boimy się chyba najbardziej rozrywania łańcuchów dostaw, szczególnie w obszarze surowców, które sprowadzamy do Polski i środków produkcji, które są nam niezbędne – np. folii do opakowań. Obawiamy się, że gdzieś dojdzie do kolejnych eskalacji konfliktów, które spowodują, że będzie utrudniony transport morski lub kolejne regiony świata będą wyłączone z produkcji nie tylko rolnej, ale również maszyn, części zamiennych, opakowań” – opowiada Gantner. „Jeśli dojdzie do poważnych braków folii na opakowania, będzie bardzo trudno to czymkolwiek zastąpić”.

Obawy pojawiają się także w przypadku niejasnej sytuacji ws. dostaw energii i gazu. Ewentualne niedobory mogą uniemożliwić pracę zakładów i prawidłowe funkcjonowanie systemu logistycznego. „Na razie to tylko przedmiot niepokoju, notabene prowadzimy rozmowy z rządem na temat tego, jak zabezpieczyć lepiej produkcję żywności w sytuacji, kiedy rzeczywiście doszłoby do jakichś znaczących ograniczeń w dostawach energii i gazu. Chodzi o wyznaczenie gwarantowanego poziomu mocy minimalnych, umożliwiające nieprzerwaną pracę zakładów przetwórczych oraz handlu. [...] Żywność jest strategicznym dobrem, bo jej brak to zagrożenie dla bezpieczeństwa całego społeczeństwa. W przypadku, kiedy jej zabraknie, destabilizacji może ulec funkcjonowanie całego kraju" – uważa wiceprezes zarządu i dyrektor generalny PFPŻ ZP.

Żywność na celowniku hakerów

Około 69 proc. firm w Polsce w 2021 r. odnotowało sytuację związaną z naruszeniem cyberbezpieczeństwa – wynika z danych KPMG. Czy działania hakerów to także problem dla producentów żywności? „To jest realne zagrożenie. Była przecież nawet taka akcja cztery lata temu, została sparaliżowana część dużych zakładów posiadających swoje filie w Ukrainie. Zagrożenie przyszło w mailach z zakładów w Ukrainie, które dostawały wiadomości, pochodzące teoretycznie z rządowych stron, a faktycznie krył się w nich wirus, który blokował dostęp do serwerów. Zakłady, które pracowały na dwóch systemach (czyli jednym powiązanym z Internetem, drugim bez dostępu do sieci), dawały sobie szybko radę z tym problemem, natomiast praca tych bez podwójnego systemu została sparaliżowana. Utrudnienia w dostępie do pewnych informacji powodowały np. problemy zarówno produkcyjne, jak i logistyczne" – wspomina Andrzej Gantner. „Wówczas wirus miał za zadanie wymuszenie okupu na producentach. Sprawa cyberbezpieczeństwa dla dużych zakładów spożywczych jest jednym z ważniejszych priorytetów – tak samo jak zabezpieczenie przed bioterroryzmem”.

Kolejnym zagrożeniem nie tylko dla producentów, ale też dla konsumentów, mogą być działania propagandowe w sieci – czyli np. produkcja fake newsów ws. tego, że niebawem zabraknie jedzenia w sklepach. Jak zaznacza Gantner, działania rosyjskich trolli „bardzo szkodą producentom żywności w Polsce” i „podważają wiarygodność” naszych produktów. Branża spożywcza należy do grupy najczęściej atakowanych w ten sposób sektorów w Polsce. „Takich akcji było bardzo dużo w ostatnim czasie – próbują wprowadzić u nas nieufność, zamieszanie i panikę. Oczerniają naszych producentów w oczach odbiorców z innych krajów. Czytając jakieś informacje na temat żywności, każdy konsument powinien być podwójnie czujny i starać się sprawdzać w różnych źródłach, czy to na pewno jest prawda”.

Początek pandemii COVID –19 i wojny w Ukrainie wywołał wśród konsumentów podobne zachowanie, czyli tworzenie dużych zapasów żywności. „Na szczęście bardzo dużo ludzi doszło do takiego wniosku: po co robić takie duże zakupy, skoro to wszystko jest dostępne. Trzeba bardzo mocno przestrzegać ludzi przed tym scenariuszem, który sugeruje, że żywności zabraknie, bo to powoduje niepokój społeczny – o to chodzi szczególnie propagandzie rosyjskiej” – ocenia Gantner. Masowe wykupywanie poszczególnych produktów działa na niekorzyść konsumentów – powoduje straty finansowe, bo podbija cenę i doprowadza do marnowania żywności. Z kolei straty dla środowiska oraz konsumentów – jak podkreśla wiceprezes zarządu i dyrektor generalnego PFPŻ ZP – „[...] są bardzo duże i bezsensowne. Musimy robić wszystko, by klienci dostawali rzetelną informację, na temat tego, jak wygląda sytuacja na rynku żywności, a nie zastraszać ich dziwnymi informacjami, które nie mają nic wspólnego z rzeczywistością”.

Gantner przyznaje, że pomocna w uspokojeniu nastrojów społecznych byłaby rządowa kampania ws. obecnej sytuacji na rynku żywności w Polsce. „Nie każdy czyta specjalistyczne teksty i wywiady. Minister rolnictwa stara się uspokajać konsumentów, ale kampania, która pokazałaby, że nie ma sensu robić tych zapasów, nie byłaby złym pomysłem”. Po drugie – jak dodaje – powinniśmy więcej przestrzegać przed marnowaniem jedzenia.

Od koszyka do wysypiska śmieci

W Polsce marnuje się co roku ok. 4,8 mln ton jedzenia – wynika z badań przeprowadzonych w ramach projektu Programu Racjonalizacji i Ograniczania Marnotrawstwa Żywności. 60 proc. wyrzucanych produktów pochodzi z gospodarstw domowych.

„Co ciekawe, marnujemy najwięcej tzw. świeżej żywności – czyli właśnie tego podstawowego »koszyka zakupowego«” – zauważa Andrzej Gantner. Jak podaje, w czołówce produktów, które wędrują do koszy na śmiecie, są m.in.: chleb, przetwory mięsne, nabiał, warzywa i owoce, „czyli wszystko to, co w ostatnich miesiącach najbardziej zdrożało”.

Co wpływa na marnowanie jedzenia? W opinii wiceprezesa zarządu i dyrektora generalnego PFPŻ ZP to m.in. efekt braku świadomości u konsumentów, którzy przechowują produkty bez zwracania uwagi na termin przydatności do spożycia. „Mamy poważny problem z przestrzeganiem warunków przechowywania, szczególnie produktów wrażliwych mikrobiologicznie (takich jak: nabiał, wędliny, soki i wiele innych). Przechowujemy je bez zachowania ciągu chłodniczego, w niewłaściwych temperaturach i na niewłaściwych półkach w lodówce. Samą zaś lodówkę traktujemy często jak »maszynę nieśmiertelności«, dziwiąc się, że produkty jednak nawet w lodówce potrafią ulec procesowi gnicia lub fermentacji [...]”.

Wojna i pandemia przyczyniają się do marnowania żywności? „Niestety tak, to widać wyraźnie po wynikach zakupowych” – zaznacza Gantner. „Bardzo wiele osób robiło zapasy na początku pandemii i w pierwszych dniach po wybuchu wojny w Ukrainie. Warto zajrzeć do naszych spiżarni i półek w kuchni. Sprawdzić daty przydatności do spożycia, nawet na konserwach, bo one przecież nie są wieczne. Jeżeli widzimy, że nie zużyjemy zgromadzonej żywności, podzielmy się nią z tymi, którzy jej potrzebują".

ZOBACZ RÓWNIEŻ: Federacja Polskich Banków Żywności wskazuje na zagrożenia dla łańcucha pomocy